Zło dobrem zwyciężaj
 Wszyscy marzymy o idealnej wspólnocie miłości. Przynależymy do jakichś grup, pracujemy i żyjemy razem. Może należymy do jakiejś grupy modlitewnej albo dyskusyjnej. Wspólnie przemierzamy naszą drogę. Przykład naszych braci daje nam siłę, aby powstawać z upadków. Jakież to błogosławieństwo! Jednak często bywamy zawiedzeni. Chcielibyśmy, aby ludzie z naszego otoczenia byli zupełnie inni. „Dawny człowiek” wciąż za bardzo w nich tkwi. Nasze rozmowy nie są jeszcze takimi, jakich oczekujemy, nasza „rewizja życia” jest wciąż niedostateczna. Naszej „modlitwie w Duchu” brakuje jeszcze rzeczywistego zachwytu. Tak źle się czuję, kiedy widzę, że moi bracia są nadal tacy uciążliwi, egoistyczni, że upierają się przy swoim i najchętniej chcą sami o wszystkim decydować. Czy oni nie wzrastają? Na próżno doszukuję się w nich usposobienia Chrystusa. Nie dostrzegam w nich owoców Ducha Świętego. Jednak w jaki sposób oni sami mnie doświadczają, tego sobie nie uświadamiam. Może i oni oczekują, aż Duch Święty przemówi przeze mnie? Sam robię co mogę, ale zapewne oni też szczerze się trudzą. Jednak tak bardzo bym chciał, żeby dobro szybciej wzięło górę.
„ZNOŚCIE JEDNI DRUGICH”
Aby w tym wszystkim odnaleźć jakąś jasność otwieram List św. Pawła Apostoła do Kolosan. Daje mi on taką oto dobrą radę: znoście jedni drugich i wybaczajcie sobie nawzajem (3,13). Oto całe zadanie. Jednak ono w pewien sposób dystansuje mnie wobec drugich. Musi istnieć taka droga, aby wzrastać, wychodząc naprzeciw wspólnocie, naprzeciw wszelkiej wzajemnej dobrej woli. Naprawdę życzę mojemu bratu wszystkiego, co dobre. Apostoł Paweł kończy cały szereg zachęt radą, którą najwyraźniej uważa za ukoronowanie dzieła, w którym chodzi o miłość bliźniego: Zło dobrem zwyciężaj (Rz 12,21). Oto program życiowy. Pójdę tym tropem.
CZYNIĆ DOBRO
Za każdym razem, gdy zobaczę, że mój brat robi coś, co nie do końca jest dobre, będzie to dla mnie zachętą, abym sam czynił dobro. Moje oczy otwierają się na moje wnętrze. Poznaję siebie poprzez mego brata. On tak postępuje, a ja będę postępował w inny sposób. Lecz to mnie jeszcze nie zadowala, ponieważ w ten sposób zamykam mego brata w złu. Nie pomagam mu z niego wyjść. Spojrzenie, jakie na niego kieruję, nie jest czyste. Być może, że będzie zbudowany moim dobrym uczynkiem, ale szybko zauważy, że zamierzam go nawracać. W ten sposób prędzej go odrzucam niż kieruję na wspólną drogę dobra. Musimy więc szukać dalej.
„BŁOGOSŁAWCIE”
Św. Paweł daje mi pozytywną radę: „Błogosławcie” (Rz 12,14). Co to znaczy? Najwidocz-niej powinienem Bogu powierzać mego brata. W moim sercu życzę mu łaski Bożej. Uczę się uczestnictwa w planach Bożych wobec mego brata. Bóg ma określony plan miłości wobec niego, pragnie, aby obraz Jego Syna w nim stał się rzeczywisty. Bóg oczekuje wielkich rzeczy od mojego brata i ja mam uczestniczyć w tym oczekiwaniu. Mam pomóc wyzwolić obraz Chrystusa, który jest jeszcze ukryty pod szorstką zewnętrznością, a uczynię to, oczekując dobra, tego co najlepsze, tak – oczekując w nim samego Pana. Mój brat będzie okazją do łaski dla mnie. Dla niego spróbuję patrzeć w serce. Życzę mu dobra, aby Pan w nim wzrastał do człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa (Ef 4,13). Wówczas nauczę się wznosić się ponad uczucia sympatii czy antypatii. Moje oceny zostaną oczyszczone, ponieważ oboje coraz bardziej będziemy znać zamysł Chrystusowy (1 Kor 2,16). Odnowi się całe moje myślenie o bracie (Ef 4,23). Wraz z Jezusem wypowiadam, choć może na razie tylko w moim wnętrzu, błogosławieństwo nad moim bratem. Jego miłość przynagla nas (2 Kor 5,14). Z odnowioną nadzieją wychodzę naprzeciw mego brata. Dobro, jakie w nim jest, już wychodzi naprzeciw mnie. On rozumie, że oczekuję od niego dobra. W ten sposób pomogę zło dobrem zwyciężać.
MÓDLCIE SIĘ W DUCHU”
Drogą do celu jest polecanie Bogu w modlitwie mego brata. (…) módlcie się w Duchu! Nad tym właśnie czuwajcie z całą usilnością i proście za wszystkich świętych (Ef 6,18). Zabieram ze sobą mojego brata do Pana i wymieniam jego imię. Duch we mnie powierza go Ojcu. W książce Sven’a Stolpe’go „Fru Birgitta ler” (Pani Brygida śmieje się) czytamy, jak ksieni klasztoru w Vadstenie wstawała każdej nocy, aby z listą imion sióstr w rękach, trwać przed Panem. Co noc wymieniała przed Nim wszystkie siostry po imieniu. Bóg wiedział lepiej od niej czego potrzebuje każda z sióstr. A jednak, jak dalej mówi autor, powstawała w ten sposób złota rama na pergaminie, ślad po jej palcach, które w każdą noc przesuwały się po wypisanych imionach sióstr. Wielką więc moc ma wypowiadanie imienia mego brata przed Bogiem. W pierwszym rzędzie przez to ja sam staję się lepszy. Spojrzenie Boga skierowane na mego brata staje się też moim spojrzeniem. Jezus we mnie wzrasta.
„PODĄŻAJCIE ZA DOBREM” (Rz 12,9)
W rezultacie nie tylko ja sam staję się inny, mój brat też odczuwa owoce mojej modlitwy. We wspomnianej już książce spotykamy siostrę Helenę, której trudno jest znieść jedną z nowicjuszek, Vivekę. To niezwykle nachalna nowicjuszka. Wszędzie chodzi za siostrą Heleną i szuka kontaktu z nią. Siostra Helena nie jest z tego zadowolona, jej zdaniem Viveka jest bardzo niesympatyczna. Unika jej jak może, nie okazując w niczym jakiejkol-wiek sympatii wobec niej. Mimo to modli się w sercu do Boga za tę nowicjuszkę prosząc Go, aby podarował jej nadprzyrodzoną miłość do Viveki. To byłby zapewne cud, ale przecież cuda się zdarzają. Pewnego dnia Viveka znowu szuka towarzystwa siostry Heleny, która nie zdołała w odpowiednim momencie uniknąć spotkania. „Muszę ci podziękować, powiedziała Viveka, bo jesteś dla mnie taka dobra. – Jestem dla ciebie dobra?, spytała Helena. – Tak, czuję to wyraźnie; wszyscy inni odbierają mnie negatywnie, odrzucają mnie… tylko ty jesteś dobra, i choć nic nie mówisz, to czuję, że lubisz mnie i modlisz się za mnie. – Oczywiście, modlę się za ciebie, odparła Helena nieśmiało. – Że też potrafisz to robić ?! Nikt mnie nie lubi – ani mój ojciec, ani moi bracia; a mojej matki to nigdy nie widziałam…” Helena stała jak osłupiała. Modliła się gorąco, aby Bóg obdarzył ją miłością do tej siostry, ale wiedziała, że zawsze działo się to z zimnym sercem. Wiedziała, że jest taka sama, jak wówczas, gdy po raz pierwszy zobaczyła Vivekę. A teraz ona jej dziękuje! Przypomniała sobie starego mnicha, który kiedyś powiedział do niej tak: „Nie możemy lubić kogoś, kogo nie lubimy. Jednak możemy zaniechać zadawania mu ran. Możemy przynajmniej chcieć lubić tego, kogo nie lubimy. Nic więcej nie trzeba”. Może musimy wniknąć bardzo głęboko w te Boże, międzyludzkie relacje, aby uwierzyć, że możemy zbliżyć się do siebie w miłości Chrystusa. Wówczas będziemy dla siebie nawzajem łaską. Często modlimy się w czasie mszy św.: „Ty jesteś źródłem wszelkiej świętości”, to znaczy źródłem miłości. Jezus żyje w moim bracie. Od niego Jezus wychodzi do mnie jeżeli ja sam mam serce na tyle otwarte, aby wpływała weń miłość. „Nowy człowiek” w moim bracie, którego nauczyłem się odkrywać, zwycięża „dawnego człowieka” we mnie. Czy nie powinienem tego odwzajemnić i z miłością pełną wdzięczności wychodzić do brata? Mamy prawo być „korytami dla nadprzy-rodzonych strumieni wód”. Trwać w jedności ze źródłem to nasze wielkie zadanie, mieć wolne serce, tak, aby miłość Jezusa przez nas bez przeszkód spływała na naszego bliźniego. Jego miłość nie może wsiąkać w piach na bagnie mego serca, gdzie czysta i żywa woda będzie trwoniona i wyschnie. Sam będę źródłem żywej wody, która wytryska ku życiu wiecznemu (J 4,14).
Najlepszym miejscem spotkania mego brata jest miłość Jezusa. W Panu szukam mo-dlitewnego kontaktu z nim. W taki sposób dochodzę do prawdziwie chrześcijańskiej międzyludzkiej sfery życia. Może czasem Bóg chce nas połączyć i uczynić z nas przyjaciół. Wtedy zło w sobie zwyciężamy dobrem.
LUDZIE WOLNI
Kiedy mój sposób myślenia uległ odnowie w Jezusie i moje serce otworzyło się na Niego, jestem wolnym człowiekiem. Pozwalam tym samym, aby otaczało mnie dobro. Uwolniłem się od siebie samego i dystansuję się od wszystkiego, co we mnie i w moim otoczeniu jest negatywne; oczami Jezusa wszędzie spostrzegam tryskające dobro. Jestem otwarty na piękno, prawdę i dobro w moich braciach. Uczę się od nich przyjmować i sam mogę teraz im się dawać. Prawdziwa miłość bierze w posiadanie moją najgłębszą istotę. Czuję się wolny w moim wnętrzu. Duch Jezusa, Duch Prawdy i Miłości, oczyścił mój ludzki sposób bycia, co więcej, wprowadził go w świat Chrystusa. Gdzie Duch Boży tam wolność (2 Kor 3,17). Zło zostało zwyciężone dobrem.
Wilfrid Stinissen OCD
Z języka szwedzkiego przełożyła Justyna Iwaszkiewicz

Eucharystia wystarczy

autor: Maria Zboralska
Droga ku niebu Alexandriny Marii da Costy wiodła podobnie jak jej rówieśniczek – we Francji Marty Robin oraz w Polsce św. Faustyny – poprzez dobrowolne przyjęcie na siebie cierpienia z miłości dla Chrystusa eucharystycznego. Portugalska mistyczka przez okres 13 lat nie przyjmowała żadnych napojów ani pokarmów z wyjątkiem Komunii św.
Alexandrina urodziła się 30 marca 1904 r. we wsi Balsar w Portugalii. Z rąk mamy (owdowiałej wkrótce po narodzinach córki) oraz starszej siostry Deolindy otrzymała staranne wychowanie w duchu chrześcijańskim. Już w wieku 7 lat, kiedy przystąpiła do Pierwszej Komunii św., darzyła głęboką miłością Najświętszy Sakrament. Bardzo często chodziła do miejscowego kościoła, a kiedy fizycznie nie mogła uczęszczać we Mszy św., przyjmowała duchową Komunię św. Jako dziecko ubogich rolników, bardzo szybko, bo mając zaledwie 9 lat, zaczęła ciężko pracować w polu. Cztery lata później poważnie zachorowała i przez parę dni była w stanie krytycznym. Kiedy matka, płacząc, podała jej krzyż do pocałowania, Alexandrina wyszeptała: „Nie tego chcę, lecz Jezusa w Eucharystii”. Dziewczynka ostatecznie wyzdrowiała, choć skutki infekcji pozostały na cały okres dorastania i stały się pierwszym znakiem tego, o co później poprosi ją Bóg – by cierpiała jako dusza ofiarna za nawrócenie grzeszników.
 
W wieku 14 lat Alexandrinę spotyka wydarzenie, którego konsekwencje ponosić będzie do końca życia. W Wielką Sobotę dziewczyna wraz z siostrą oraz koleżanką zajęta była szyciem. Nagle do domu wtargnęło trzech mężczyzn zamierzających wykorzystać seksualnie dziewczyny. Aleksandrina, wiedząc, jaką wartość ma czystość, postanowiła ocalić ją za wszelką cenę. Jedynym sposobem, jaki jej pozostał, była natychmiastowa ucieczka przez okno. Upadek z wysokości czterech metrów nie tylko okazał się dla niej bardzo bolesny i przyniósł liczne obrażenia, ale w efekcie spowodował, iż lekarze określili jej stan jako „nieodwracalny”. Zapowiedzieli również, że paraliż jej ciała nie tylko nigdy się nie cofnie, ale że będzie się jeszcze bardziej pogłębiał.

Dotrzymuj Mi towarzystwa

Przez pięć kolejnych lat, pomimo ogromnego bólu, Alexandrina o własnych siłach chodziła do kościoła. Pewnego dnia podczas modlitwy uświadomiła sobie, że Chrystus w tabernakulum jest takim samym więźniem jak ona przez chorobę. Zapragnęła z całego serca wynagrodzić Bogu ból samotności, ofiarowując Mu swoją obecność i pocieszając Jego Najświętsze Serce. Podczas jednego z mistycznych zjednoczeń z Jezusem Pan poprosił ją, by darzyła szczególnym nabożeństwem Eucharystię: „Dotrzymuj Mi towarzystwa w Najświętszym Sakramencie. Pozostaję w tabernakulum dzień i noc, czekając, by obdarzyć miłością i łaską wszystkich tych, którzy Mnie odwiedzą. Ale nie ma ich wielu. Jestem taki opuszczony, samotny i obrażany. (…) Wielu ludzi nie wierzy w moje istnienie i w to, że mieszkam w tabernakulum. (…) Inni zaś wierzą, ale nie kochają Mnie i nie odwiedzają. Zachowują się tak, jakby Mnie tam nie było. Wybrałem ciebie, byś dotrzymywała Mi towarzystwa w tym małym azylu. (…) Jak Maria, wybrałaś najlepszą część. Wybrałaś miłość do Mnie w tabernakulum, gdzie możesz kontemplować mnie oczami nie ciała, lecz duszy. Jestem tam prawdziwie obecny, tak jak w niebie, tj: Ciałem, Krwią, Duszą i Bóstwem”.
Kiedy paraliż osiągnął takie stadium, że Alexandrina nie była już w stanie wstać z łóżka, kapłan przynosił jej Pana Jezusa. Wkrótce jednak w parafii pojawił się nowy ksiądz, który kierował się zasadą, że Komunię św. daje się chorym tylko raz w miesiącu. Ta decyzja była prawdziwym wyrokiem dla sparaliżowanej dziewczyny. Miała bowiem świadomość, że dotychczas jedynie codzienne odwiedziny Jezusa eucharystycznego trzymały ją przy życiu. Błagała więc kapłana, by częściej przychodził z Najświętszym Sakramentem. Czekając na jego odpowiedź, ofiarowała swoje cierpienia w intencji tych, którzy gardzili Chlebem Życia. Ostatecznie kapłan zgodził się na codwutygodniową wizytę.

Zjednoczenie z Jezusem cierpiącym

Alexandrina prosiła Maryję o cud wyjścia z choroby, składając obietnicę, że pojedzie na misje, jeśli modlitwa zostanie wysłuchana. Bóg jednak pomału pomagał jej zrozumieć, że jej powołaniem jest bycie ofiarą dla Jezusa. Usłyszała głos Pana, zapraszający ją do tego, by kochać, cierpieć i czynić zadość. Alexandrina przyjęła dobrowolnie wolę Bożą i przestała modlić się o uzdrowienie. Do końca życia, to jest przez okres kolejnych trzydziestu lat, pozostała przykuta do łóżka. Jej cierpienie, nierozerwalnie złączone z cierpieniem Chrystusa, nabrało zbawczego wymiaru. Droga przez ból fizyczny wiodła ją ku chwale Bożej, zgodnie ze słowami św. Pawła: „Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa, skoro wspólnie z Nim cierpimy, to po to, by wspólnie mieć udział w chwale” (Rz 8, 17).
 
W listopadzie 1933 r., na życzenie chorej, po raz pierwszy została odprawiona Eucharystia w jej pokoju. Alexandrina, która parę lat (!) czekała na to wydarzenie, tak wspominała je później: „Wraz z pierwszą Mszą św. Pan zaczął zwiększać z jednej strony czułość dla mnie, a z drugiej ciężar mojego krzyża. Szczególne wybranie do włączenia się w dzieło odkupienia ludzkości znalazło swój wyraz w głębokim zjednoczeniu z cierpiącym Zbawicielem”. Od 3 października 1938 r. do 24 marca 1942 r. w każdy piątek mistyczka otrzymywała łaskę żywego uczestnictwa w trzygodzinnej Męce Pańskiej. Przeżywanie Pasji Jezusa polegało na tym, że dziewczyna powtarzała wszystkie gesty i słowa z ostatnich godzin Chrystusa przed śmiercią krzyżową. Doświadczeniu temu towarzyszył ogromny ból fizyczny i duchowy, taki sam, jaki wówczas przeżywał Zbawiciel. Co ciekawe, w tym czasie wszelkie objawy paraliżu znikały.
Ta wyjątkowa zażyłość z Jezusem sprawiła, że chora była szczególnie znienawidzona przez diabła. Zły atakował ją, dręczył pokusami przeciw wierze oraz boleśnie kaleczył jej ciało. Dziewczynę spotykało także niezrozumienie ze strony mieszkańców wsi oraz zdystansowanie i niedowiarstwo kapłanów wobec jej mistycznych doświadczeń. Siły do przezwyciężania tych bolesnych doświadczeń czerpała z Eucharystii.

Nic już nie będziesz jadła na ziemi

27 marca 1942 r. chora zawołała do Jezusa: „Moja Miłości Eucharystyczna, nie mogę bez Ciebie żyć! O Jezu, przemień mnie w Twoją Eucharystię! (…)”. W głębi duszy usłyszała odpowiedź: „Nic już nie będziesz jadła na ziemi. Twoim pokarmem będzie moje Ciało. Twoja krew będzie moją Boską Krwią, twoje życie będzie moim Życiem. Otrzymasz tę łaskę, kiedy zjednoczę swoje Serce z twoim (…)”. Od tego dnia Komunia św. stała się jedynym Chlebem Alexandriny. Aż do śmierci, tj. przez kilkanaście lat, nie przyjmowała żadnych innych pokarmów ani napojów (przy stałej wadze ciała około 33 kg).
Z czasem wieść o niecodziennym poście dziewczyny rozniosła się po okolicy. Ludzie licznie nawiedzali dom mistyczki, prosząc ją o modlitwę. Nie brakowało jednak osób, które nie wierzyły w autentyczność zdarzeń, utrzymując, że Alexandrina jest potajemnie dożywiana przez matkę i siostrę. Po kilkunastu miesiącach karmienia się wyłącznie codzienną Eucharystią da Costa, na prośbę arcybiskupa, poddała się badaniu lekarskiemu, które miało raz na zawsze wyjaśnić kwestię wiarygodności jej niezwykłego postu. Lekarze uznali, iż jednorazowa wizyta jest niewystarczająca dla rozwiązania tak niecodziennego przypadku, dlatego zadecydowali o konieczności poddania się przez chorą miesięcznej obserwacji w szpitalu. Aleksandrina wyraziła na to zgodę, stawiając trzy warunki do spełnienia: codzienna Komunia św., obecność siostry Deolindy oraz żadnych innych badań poza obserwacjami.
W szpitalu, oprócz bólu fizycznego, chora doświadczała upokorzeń zarówno ze strony lekarzy, jak i personelu medycznego. Starała się jednak pamiętać o słowach Pana Jezusa, który zapowiedział jej, że rzadko otrzyma pocieszenie, i prosił, by pomimo tego na jej ustach zawsze gościł uśmiech. Z tego względu wszyscy, którzy mieli styczność z dziewczyną, widzieli jej pogodne oblicze i nie byli świadomi cierpień, jakie ją dotykały. W czasie pobytu w szpitalu Alexandrina była pod stałą kontrolą, ani na chwilę nie zostawiano jej samej w pokoju. Na próżno próbowano ją przekonać, by przyjęła pokarm. W końcu po 40 dniach zakończono obserwacje. W oficjalnym raporcie, podpisanym przez prowadzącego chorą dra Gomeza de Araujo z madryckiej akademii medycznej, oraz w dołączonym zaświadczeniu dra Limy de Azevado z wydziału medycznego w Porto, stwierdzono, iż „przypadek [da Costy] jest w świetle nauki niemożliwy do wyjaśnienia. (…) Prawa psychologii i biochemii nie mogą wytłumaczyć przeżycia chorej przez 40 dni całkowitego postu w szpitalu. Co więcej, w tym stanie kobieta odpowiadała codziennie na liczne pytania i wytrzymywała częste rozmowy, wykazując się bardzo dobrą dyspozycją oraz doskonałą jasnością ducha. (…) Potwierdzamy, że jej wstrzemięźliwość od pokarmów i napojów była całkowita przez cały ten czas. Zaświadczamy również, że utrzymała stałą wagę, temperaturę, oddech, ciśnienie, puls(…)”. Profesor Ruj Joao Marques z Pernambuco, który wnikliwie przestudiował raporty medyczne, potwierdził wiarygodność postu Alexandriny, raz na zawsze zamykając usta tym, którzy posądzali da Costę o oszustwo.

Moc Eucharystii 

Alexandrina wiedziała, jaką potęgę ma Eucharystia. Usłyszała od Pana Jezusa: „Żyjesz jedynie Eucharystią, ponieważ chcę przez to ukazać światu moc Eucharystii i moc mojego życia w duszach”. Życie błogosławionej Portugalki pokazuje, jakie owoce przynosi odkrycie Bożej miłości w Najświętszym Sakramencie i wielkoduszna odpowiedź na nią, wyrażana w naśladowaniu miłości Chrystusa przez pokonywanie w sobie grzechu, egoizmu i wszelkiego zła. Jej drogę do nieba można zrozumieć, odwołując się do miłości: „Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie pozbawione jest sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa” (Jan Paweł II: Redemptor hominis, 10). Eucharystia nie bez powodu nazywana jest sakramentem miłości. Tam bowiem jest miłość, gdzie jest bezinteresowny dar z siebie samego. Największym zaś darem, jaki Bóg ofiarowuje człowiekowi, jest życie wieczne, które człowiek otrzymuje jako owoc Śmierci i Zmartwychwstania Pańskiego. Uobecnienie wydarzeń paschalnych dokonuje się każdorazowo w Eucharystii. Z tego względu możemy mówić, że w Eucharystii Chrystus odpowiada na największy głód człowieka – głód miłości. Błogosławiona Alexandrina przez całe życie odkrywała miłość w Bogu obecnym w Eucharystii.
 
Chrystus obiecał mistyczce, że dzięki jej ofierze wiele dusz stanie się gorliwymi w życiu eucharystycznym. Pomimo bolesnej choroby każdego dnia Alexandrina przyjmowała setki osób, którym mówiła o orędziu Matki Bożej Fatimskiej, zachęcając do pokuty i modlitwy oraz do wynagradzania Jezusowi w Najświętszej Eucharystii. W 1945 r. dokonała aktu ofiarowania swoich cierpień w intencji uświęcenia i zbawienia młodzieży. Do tego dzieła zachęcił ją kierownik duchowy, salezjanin o. Umberto Pasquale. Alexandrina pragnęła w ten sposób odpowiedzieć na skierowane do niej słowa Jezusa: „Znajdź Mi dusze, które będą kochać Mnie w sakramencie miłości, by one zajęły twoje miejsce, kiedy pójdziesz do nieba”. 
Alexandrina zmarła 13 października 1955 r. Pochowano ją tak, jak sobie tego życzyła: „Chciałabym być pochowana, jeśli to możliwe, z twarzą zwróconą w stronę tabernakulum kościoła. W życiu zawsze pragnęłam być zjednoczona z Jezusem w Najświętszym Sakramencie i mieć wzrok skierowany w tabernakulum tak często, jak to było możliwe, dlatego życzę sobie, by po mojej śmierci nadal wzrok pozostał skierowany na eucharystycznego Jezusa. Wiem, że oczami ciała już nie zobaczę więcej Chrystusa, ale chcę być położona w takiej pozycji, by pokazać Mu miłość, jaką miałam do Najświętszej Eucharystii”. 

Dialog miłości

Dwa lata po śmierci Alexandriny nad jej grobem postawiono małą kaplicę, a w 1977 r. jej ciało z kaplicy przeniesiono przed główny ołtarz kościoła parafialnego, uznając, że to miejsce, przy ukochanej Eucharystii, najbardziej pasuje na wieczny spoczynek. Jan Paweł II podczas beatyfikacji mistyczki, 24 maja 2004 r., przywołał scenę znad jeziora Genezaret, jako najwłaściwszą dla zobrazowania drogi życiowej Portugalki: „»Czy miłujesz mnie?« – zapytał Jezus Szymona Piotra, a on odpowiedział: »Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham«.
Życie błogosławionej Alexandriny Marii da Costy streszcza się w tym dialogu miłości. Przeniknięta i płonąca pragnieniem miłości, niczego nie chciała odmówić Zbawicielowi; mając silną wolę, przyjęła na siebie wszystko, by okazać, jak bardzo Go kocha. »Oblubienica z krwi« w sposób mistyczny doświadczała męki Chrystusa i ofiarowała się jako ofiara za grzeszników, czerpiąc siłę z Eucharystii, która stała się jej jedynym pokarmem przez 13 lat życia. (…) W przykładzie bł. Alexandriny, wyrażonym w słowach: »cierpieć, kochać, czynić zadośćuczynienie«, chrześcijanie mogą znaleźć zachętę i motywację, by wszystko, co bolesne i smutne w życiu, uszlachetnić poprzez uczynienie z tego największego dowodu miłości: poświęcenia swojego życia dla ukochanej osoby (Jan Paweł II, Homilia wygłoszona na Placu św. Piotra 25 kwietnia 2004 r.). 
 
 
Źródła: Francis Johnston: Alexandrina. The Agony and the Glory, Illinois 1982 r.;
hf_jp-ii_hom_20040425_beatifications_en.html
 
Zamów e-prenumeratę
Jeśli jesteś zainteresowany pobraniem całego Numeru w formacie PDF