I – ks. Piotr Pawlukiewicz – Rekolekcje Adwentowe w Maciejówce 2012.12.9

 

Trzej Królowie (Heinrich Hofmann/Wikipedia) Wbrew powszechnemu przekonaniu, pisane dziś na drzwiach litery wcale nie oznaczają pierwszych imion Trzech Królów. Prawidłowy zapis to C+M+B, co oznacza „Christus Mansionem Benedicat”.
Jeśli myślisz, że pisane dziś na drzwiach domów enigmatyczne napisy to pierwsze litery imion Trzech Królów, to jesteś w błędzie. Prawidłowy zapis to nie K+M+B, ale C+M+B, co oznacza „Christus Mansionem Benedicat”, czyli „Niech Chrystus błogosławi ten dom”. Jeszcze inne tłumaczenie proponował św. Augustyn – „Christus Multorum Benefactor „, co oznacza „Chrystus dobroczyńcą wielu”. 
Pisanie K+M+B jest błędną interpretacją, która wynika z upowszechnienia legendy o Trzech Królach i tłumaczenia, jakoby znaki pisane na drzwiach oznaczały pierwsze litery imion Kacper, Melchior i Baltazar. 

Warto także dodać, że znaki pomiędzy literkami to wcale nie „plusiki”, ale krzyżyki, czyli znak błogosławieństwa.


KRÓLOWIE PRZYBYWAJĄ DO BETLEJEM

Widziałam królów w tym samym porządku, w jakim byli przyszli, z Jerozolimy, bramą ku południowi, wychodzących; najpierw Menzora, a potem Saira, a na końcu Teokenona. Gromada ludzi aż do pewnego strumyka za miastem szła za nimi, gdzie ich znowu opuściła i do Jerozolimy wróciła. Na drugim brzegu strumyka stanęli i oglądali się za swą gwiazdą, a spostrzegłszy ją, bardzo się uradowali i wśród wdzięcznego śpiewu postępowali dalej. Dziwiłam się jednakowoż, że gwiazda nie prowadziła ich prostą drogą z Jerozolimy do Betlejem, lecz szli więcej na zachód około miasteczka bardzo mi znanego. Poza tym miasteczkiem widziałam ich na pewnym pięknym miejscu zatrzymujących się i modlących. Źródło przed nimi wytrysło; zsiadłszy, wykopali obszerny zbiornik dla tego źródła, otaczając je czystym piaskiem i darnią. Odpoczęli tutaj kilka godzin i napoili zwierzęta; w Jerozolimie bowiem, wskutek przeszkód i trosk, nie mieli spoczynku.

Gwiazda, która w nocy wyglądała jak ognista kula, podobną była teraz mniej więcej do księżyca wśród dnia; lecz nie wydawała się całkiem okrągła, lecz jakby ząbkowata. Widziałam, że się często kryła za chmury. Na prostej drodze z Betlejem do Jerozolimy roiło się od ludzi i podróżujących z pakunkami i osłami; może byli to ludzie, którzy od spisu z innych miast i z Betlejem do domu wracali, albo którzy do Jerozolimy do Świątyni lub na targ przychodzili. Na tej drodze królowie szli, było zupełnie spokojnie. Może gwiazda dlatego tak ich prowadziła, by na nich nie zwracano uwagi i ażeby dopiero wieczorem do Betlejem przybyli.

O zmierzchu przybyli przed Betlejem do bramy, gdzie Józef z Maryją był się zatrzymał. Ponieważ im tutaj gwiazda zniknęła, udali się przed dom, gdzie dawniej rodzice Józefa mieszkali, i gdzie Józef z Maryją kazał się zapisać; spodziewali się, że tutaj znajdą nowonarodzonego. Był to większy dom z kilku mniejszymi dokoła, ogrodzone podwórze było przed nim, a przed tym podwórzem miejsce obsadzone drzewami i studnia. Na tym placu widziałam rzymskich żołnierzy, gdyż w tym domu znajdował się urząd poborczy. Był tutaj wielki natłok. Ich zwierzęta były pod drzewami przy studni, i poili je. Sami zaś usiedli, i okazywali, im rozmaite honory; nie obchodzono się tak grubiańsko, jak z Józefem. Rzucano też gałązki przed nimi i dawano jeść i pić. Lecz widziałam, że działo się to po większej części przez wzgląd na kawałki złota, które i tutaj rozdzielali.

Widziałam, że tutaj długo wahając się, pozostawali i że jeszcze zawsze byli niespokojni, aż ujrzałam światło po drugiej stronie Betlejem ponad okolicą, gdzie się żłóbek znajdował, na niebie wschodzące. Świeciło, jakby księżyc wschodził, Widziałam, że dosiadłszy znowu zwierząt, naokoło południowej strony Betlejem ku stronie wschodniej pojechali, tak że po boku mieli pole, na którym pastuszkom narodzenie Chrystusowe zwiastowanym zostało. Musieli przechodzić rowem i naokoło murów zapadłych. Szli tą drogą, ponieważ im w Betlejem dolinę pasterzy jako dobre koczowisko wskazano. Także kilku ludzi z Betlejem za nimi pobiegło. Lecz im nie mówili, kogo tutaj szukają.

Zdawało się, jakoby św. Józef wiedział o ich przybyciu. Czy się o tym w Jerozolimie lub podczas widzenia dowiedział, nie wiem; lecz wśród dnia widziałam go przynoszącego rozmaite przedmioty z Betlejem, owoce, miód i zioła. Widziałam też, że grotę starannie uprzątnął, że ową odgrodzoną komórkę u wejścia zupełnie zestawił drzewo zaś i sprzęty kuchenne przed drzwi pod schronisko wyniósł. Gdy orszak zeszedł w dolinę groty z żłóbkiem, zsiedli i zaczęli rozbijać namiot; ludzie zaś, którzy z Betlejem za nimi byli pobiegli, powrócili znowu do miasta. Już rozbili część namiotu, gdy znowu ujrzeli ponad grotą gwiazdę, a w niej zupełnie wyraźnie Dzieciątko. Stała tuż nad żłóbkiem, swą wstęgą lśniącą prosto nań wskazując. Odkryli głowy i widzieli, iż gwiazda się powiększała, jakoby się zbliżała i na dół spuszczała. Zdaje mi się, iż widziałam ją wzrastająca do wielkości prześcieradła.

Z początku byli bardzo zdziwieni. Było już ciemno, nie było widać żadnego domu, tylko pagórek żłóbka podobny do wału. Lecz wnet niezmiernie byli uradowani i szukali wejścia do groty. Menzor, otworzywszy drzwi, spostrzegł grotę pełną blasku i Maryję z Dzieciątkiem w głębi siedzącą, zupełnie podobną do owej dziewicy, którą zawsze w gwieździe widzieli. Król wyszedł i oznajmił to dwom drugim. Teraz wszyscy trzej wstąpili w przedsionek. Widziałam, że Józef wyszedł do nich ze starym pastuszkiem i bardzo uprzejmie z nimi rozmawiał. Powiedzieli mu prostodusznie, iż przybyli, by nowonarodzonemu królowi żydów, którego gwiazdę widzieli, pokłon oddać i dary mu ofiarować. Józef powitał ich z pokorą. Uchylili się, by się do obrządku przygotować. Stary zaś ów pasterz udał się ze sługami królów do małej doliny poza pagórkiem, gdzie były szopy i obory, by ich zwierzęta zaopatrzyć. Orszak zajął ową całą małą dolinę.

Widziałam teraz, że królowie swe obszerne, powiewające płaszcze z żółtego jedwabiu zdejmowali z wielbłądów i w nie się ubierali. Naokoło ciała przytwierdzili do pasa za pomocą łańcuszków worki i złote puszki z guzikami jakby cukierniczki. Wskutek tego stali się w swych płaszczach bardzo obszerni. Mieli także małą tablicę na niskiej podstawce, którą rozkładać mogli. Służyła ona za tacę; nakryto ją kobiercem z frędzlami, i położono na niej dary w puszkach i miseczkach. Każdy król miał przy sobie 4 towarzyszów ze swej rodziny. Wszyscy szli za św. Józefem z kilku sługami do przedsionka groty z żłóbkiem. Tutaj rozpostarli kobierzec na tacę i położyli na niej mnóstwo puszek, które mieli pozawieszane, jako swe wspólne dary.

Teraz weszło drzwiami najpierw dwóch młodzieńców, należących do drużyny Menzora, zaścielając drogę aż do żłóbka dywanami. Gdy się oddalili, wstąpił Menzor z swymi czterema towarzyszami; sandały odłożyli. Dwaj słudzy nieśli za nimi aż do groty z żłóbkiem tacę z darami; przy wejściu odebrał im Menzor tacę i uklęknąwszy, położył ją przed Maryją na ziemię. Dwaj inni królowie ustawili się ze swymi towarzyszami w przedsionce groty.

Grotę widziałam pełną nadprzyrodzonego światła. Naprzeciw wejścia, na miejscu narodzenia, była Maryja w postawie więcej leżącej, aniżeli siedzącej, oparta na jedno ramię, obok Niej Józef, a po jej prawej stronie leżało Dzieciątko Jezus w kołysce, podwyższonej i kobiercem pokrytej. Gdy wszedł Menzor, Maryja podniosła się w postawie siedzącej, spuściła welon na twarz, i wzięła zakryte Dzieciątko do siebie na łono.

Lecz odchyliła zasłonę, tak że górną część ciała aż do ramionek było widać odkrytą, i trzymała Dzieciątko w postawie prostej, oparte o piersi, podpierając Mu główkę jedną ręką. Miało rączki na piersiach, jakby modląc się, było bardzo miłe, jaśniejące i ujmowało wszystkich wokoło. Menzor, upadłszy przed Maryją na kolana, pochylił głowę, złożył ręce na krzyż na piersiach i ofiarując dary, wymawiał pobożne słowa. Potem wyjąwszy z worka u pasa garść długich jak palec grubych i ciężkich pręcików, które u góry były cienkie, w środku zaś ziarniste i złociste, położył je z pokorą, jako swój dar, Maryi obok Dzieciątka na łono, a Maryja przyjąwszy je uprzejmie i pokornie przykryła rąbkiem swego płaszcza. Towarzysze Menzora stali za nim z głową głęboko pochyloną. Menzor ofiarował złoto, ponieważ był pełen wierności i miłości i ponieważ z niewzruszonym nabożeństwem i usiłowaniem zawsze szukał zbawienia.

Gdy on i jego towarzysze się usunęli, wszedł Sair ze swymi czterema towarzyszami i upadł na kolana. W ręku niósł złotą łódkę z kadzidłem, pełną małych, zielonych ziaren jak żywica. Ofiarował kadzidło, ponieważ ochoczo i z uległością, lgnął do woli Bożej i z wszelką gotowością szedł za nią. Położył swój dar na małą tacę i trwał długo w postawie klęczącej.

Po nim zbliżył się Teokeno, najstarszy. Nie mógł klęczeć, był bowiem za stary i za otyły. Stał schylony i położył na tacę złotą łódkę z zielonym, delikatnym zielem. Było jeszcze zupełnie świeże i żywe, stało prosto jak wspaniały, zielony krzew z białymi kwiatkami.

Przyniósł mirry, albowiem mirra oznacza umartwienie i pokonane namiętności. Zacny ten mąż zwalczył ciężkie pokusy do bałwochwalstwa i do wielożeństwa. Bardzo długo pozostawał przed Dzieciątkiem Jezus, tak, iż obawiałam się o owych dobrych ludzi z drużyny, którzy bardzo cierpliwie na dworze przed wejściem czekali, ażeby wreszcie i oni Dzieciątko Jezus zobaczyć mogli.

Mowy królów i wszystkich, którzy po nich przystępowali i odchodzili, były prostoduszne i jakby upojone miłością. Opiewały one mniej więcej w ten sposób: “Widzieliśmy Jego gwiazdę i wiemy, że On jest królem ponad wszystkie króle. Przychodzimy oddać Mu pokłon, i ofiarować dary.” Wśród łez najserdeczniejszych polecali Dzieciątku Jezus siebie, swoje rodziny, swój kraj, swych ludzi, swój majątek, wszystko, co tylko na świecie dla nich wartość miało; iżby przyjął ich serca, ich dusze, wszystkie ich uczynki i myśli, iżby ich oświecił, obdarzył wszelaką cnotą, a ziemię nawiedził szczęściem, pokojem i miłością. Trudno wypowiedzieć, jaką pałali miłością i pokorą i jak łzy radości spływały po ich licach i po brodzie najstarszego. Było im bardzo błogo, wydawało im się, jakoby w gwieździe przybyli, za którą ich przodkowie tak długo wytrwale tęsknili i w którą z takim upragnieniem się wpatrywali. Była w nich wszelaka radość ze spełnionej obietnicy od tylu wieków.

Józef i Maryja również płakali i byli tak uradowani, jak nigdy przedtem. Wielką pociechą i pokrzepieniem była dla nich chwała i uznawanie, okazywane ich dziecku i Zbawicielowi, dla którego nie mogli zdobyć się na lepszą odzież i pościel, a którego wysoka godność ukryta spoczywa ich pokornych sercach. Widzieli, że wszechmoc Boga z daleka, mimo wszystkich ludzi, zsyła Mu to, czego sami dać Mu nie mogą: hołdy mocarzów z świętą okazałością. Ach! jakże wraz z nimi cześć Mu oddawali! Jego chwała uszczęśliwiała ich.

Matka Boska przyjmowała wszystko bardzo pokornie i wdzięcznie; nic nie mówiła, tylko lekki szept pod welonem wyrażał wszystko. Dzieciątko Jezus trzymała pomiędzy welonem a płaszczem, a ciałko Jego przeglądało jaśniejące z pod welonu. Dopiero na końcu wymieniła także kilka uprzejmych słów z każdym, uchylając nieco wśród mowy welonu.

Teraz wyszli królowie do swego namiotu. Paliło się w nim światło i było bardzo pięknie. Wreszcie przybyli do żłóbka i dobrzy słudzy, którzy podczas adoracji królów na lewo przed jaskinią z żłóbkiem, w stronie pola pasterzy, z pomocą Józefa rozbili biały namiot, który wraz z wszystkimi drągami i suknem do namiotu nosili ze sobą na swych zwierzętach.

Myślałam z początku, iż Józef urządził ów namiot, i dziwiłam się, skąd go tak szybko i w tak pięknym stanie był dostał; lecz gdy odchodzili, widziałam, że ów namiot włożono znowu na zwierzęta. Przy namiocie było także umieszczone schronisko z mat słomianych, pod którym stały ich skrzynie. Gdy słudzy rozbili namiot i wszystko szybko uporządkowali, czekali z wielką pokorą przed drzwiami żłóbka.

Zaczęli więc wchodzić po pięciu, wprowadzał ich jeden z przedniejszych, do którego należeli, i klękając przed Maryją i Dzieciątkiem, po cichu się modlili. Równocześnie przyszli chłopcy w małych płaszczykach, z którymi było wszystkich mniej więcej 30 osób.

Gdy się wszyscy znowu oddalili, weszli jeszcze raz wszyscy królowie razem. Mieli na sobie inne, szeroko powiewające płaszcze z surowego jedwabiu, niosąc kadzielnice i kadzidło. Dwaj słudzy rozpostarli na podłodze groty dywan ciemno czerwony, na którym Maryja z Dzieciątkiem siedziała, gdy królowie kadzili. Dywanu tego używała i później, chodziła po nim, miała go też na ośle podczas podróży, którą do Jerozolimy celem oczyszczenia odbywała. Królowie okadzili Dzieciątko, Maryję i Józefa i całą grotę. Był to ich sposób uwielbiania.

Widziałam, jak potem w namiocie, na kobiercu, około niskiego stolika leżeli, i jak Józef talerzyki z owocami, bułkami, plastrami z miodem i miseczki z ziółkami przyniósł, pomiędzy nimi siedział i razem z nimi pożywał. Był bardzo wesoły, a wcale nie bojaźliwy, i z radości zawsze płakał. Pomyślałam sobie wtedy o moim ojcu, jak podczas mej profesji w klasztorze wśród tylu znakomitych osób siedzieć musiał, wskutek czego w swej pokorze i prostocie tak był nieśmiałym, jak jednak mimo to był wesołym i płakał z radości.

Gdy Józef powrócił do groty, postawił wszystkie dary po prawej stronie żłóbka, w kąt ściany i zastawił je tak, iż nic widzieć nie było można. Służąca Anny, która celem usługiwania Maryi była pozostała, przebywała zawsze w klepisku po lewej stronie groty, i wtenczas dopiero wychodziła, gdy już wszyscy się oddalili. Była spokojną i skromną. Nie widziałam, iżby ona lub Maryja lub Józef dary oglądali i światowe upodobanie w nich okazywali. Z podziękowaniem je przyjęli i znowu miłosiernie rozdali. Owa sługa, krewna Anny, była rześką i bardzo poważną osobą.

W Betlejem tego wieczora i tej nocy widziałam tylko przy rodzinnym domu Józefa rozruch, i gdy królowie przybyli, bieganie w mieście; u żłóbka z początku bardzo było spokojnie. Potem widziałam tu i ówdzie w dali ponurych, na czatach stojących żydów, którzy stali gromadami, tam i na powrót chodzili i donosili o wszystkim do miasta. W Jerozolimie widziałam w tym dniu jeszcze częste bieganie starych żydów i kapłanów z pismami do Heroda, lecz potem wszystko ucichło, jakoby o tym już więcej mówić nie chciano.

W końcu odbyli jeszcze, królowie, ze swymi ludźmi, pod drzewem terebintowym, ponad grotą ssania, nabożeństwo z wzruszającym śpiewem, a głosy chłopców bardzo mile spływały z ich głosami. Potem z częścią drużyny udali się do wielkiej gospody w Betlejem. Drudzy obozowali w namiotach między żłóbkiem a grotą ssania; także i tę zajęli i umieścili w niej część swych klejnotów. W białym namiocie przed żłóbkiem spali niektórzy z przedniejszych.
DRUGI DZIEŃ POBYTU KRÓLÓW U ŻŁOBKA.
ICH ODJAZD.

Dnia następnego byli jeszcze raz wszyscy na przemian w grocie z żłóbkiem. Podczas dnia widziałam ich rozdawających, osobliwie zaś pasterzom z pola gdzie się ich zwierzęta znajdowały. Widziałam, że ubogim, starym niewiastom, bardzo zgarbionym, zarzucali okrycia na plecy. Widziałam też wielką natrętność żydów z Betlejem; wyłudzali wszelkimi sposobami z dobrych ludzi dary i z chciwości przeglądali im rzeczy. Widziałam też, że królowie puścili kilku ze swych ludzi, którzy tutaj w kraju u pasterzy pozostać chcieli. Dali im kilka zwierząt, na które rozmaitych okryć i sprzętów napakowali, nadawali im także ziaren złota, a potem uprzejmie ich odprawili. Nie wiem, dlaczego dzisiaj o wiele mniej ludzi było. Może w nocy już wielu puścili i do domu odesłali.

Rozdzielano także liczne bochenki chleba. Nie pojmuję wcale, skąd tyle chleba nabrali, lecz w rzeczywistości tak było. Mieli ze sobą formę, a gdzie odpoczywali tam piekli. Musieli jednak być już ostrzeżeni, iżby sobie do powrotu ulżyli. Wieczorem widziałam ich w żłóbku żegnających się z św. Rodziną. Menzor wszedł najpierw sam jeden. Święta Dziewica dała mu też Dzieciątko Jezus na ręce. Płakał bardzo, rozpromieniony z radości. Potem i drudzy przystąpili, żegnając się i płacząc. Przynieśli jeszcze wiele darów; wiele materii, sztuki bladego i czerwonego jedwabiu, także kwieciste materie i mnóstwo bardzo delikatnych okryć.

Zostawili także swe długie, delikatne płaszcze; były płowe i z cienkiej wełny, bardzo lekkie i powiewne w powietrzu. Przynieśli też jeszcze wiele, jedna na drugą ułożonych miseczek i puszek pełnych ziaren, a w koszyku garnuszki z delikatnymi, zielonymi krzewami o małych listkach i białych kwiatkach. Mniej więcej po trzy stało w środku jednego garnuszka, tak iż znowu garnuszek na brzeg nasadzić było można. Stały jedna na drugiej w koszyku. Postawili też wąskie, długie koszyki z ptakami, które do zabicia na dromaderach wisiały. Wszyscy bardzo płakali, opuszczając Dzieciątko i Maryję. Widziałam tam także przy nich stojącą świętą

Dziewicę, gdy się żegnali. Przyjmując dary, nie okazywała żadnej radości z przedmiotów, lecz niezmiernie była wzruszoną, pokorną i prawdziwie wdzięczną dla dawcy. Nie widziałam w niej żadnego śladu interesowności wśród tych cudownych odwiedzin, tylko z początku z miłości ku Dzieciątku Jezus, a z współczucia ku św. Józefowi myślała, że teraz więcej będą mieli opieki i że już nie tak pogardliwie z nimi obchodzić się będą, jak przy przybyciu, albowiem tak jej żal było, iż Józef wskutek tego się smucił i wstydził. Gdy się królowie żegnali, było już jasno w żłóbku. Potem wyszli na pagórek żłóbka ku wschodowi w pole, gdzie byli ich ludzie i zwierzęta. Stało tam wielkie szerokie drzewo, bardzo stare i daleko cień rzucające. Było coś osobliwego z tym drzewem; już Abraham z Melchizedekiem byli pod nim. Także pasterzom i ludziom dokoła było ono świętym. Było przy nim ognisko, które można było ukryć, a po obu stronach były chaty do spania.

Przed nim była studnia, z której pasterze w pewnych czasach przynosili wodę jako bardzo zdrową. Wszystko otoczone było płotem. Tam poszli królowie i wszyscy ich ludzie, jeszcze obecni, tam się zgromadzili. Także światło było przy studni. Modlili się i śpiewali niewymownie mile. Potem ugościł ich Józef znowu w ich namiocie przy żłóbku, a przewodnicy wrócili do swych gościn do Betlejem. Tymczasem zwierzchność w Betlejem, nie wiem, czy z powodu tajnego polecenia Heroda, czy też z własnej gorliwości, postanowiła królów w Betlejem przebywających pojmać, i jako burzycieli przed Herodem oskarżyć.

Nie wiem, kiedy to miało nastąpić. Lecz w nocy ukazał się królom w Betlejem a zarazem i innym, którzy w namiocie przy żłóbku spoczywali, we śnie anioł, który ich upomniał, by w podróż wyruszyli i inną drogą wracali. Ci, którzy byli przy żłóbku, natychmiast obudzili Józefa i to mu oznajmili. Podczas gdy swym ludziom kazali wyruszać i zwijać namioty, co się działo z niezmierną szybkością, pobiegł Józef do Betlejem, by to innymi tamże przebywającym oznajmić. Lecz ci, pozostawiwszy tam znaczną część swych rzeczy, już byli w drodze i szli naprzeciw niemu.

Józef oznajmił im swe poselstwo, a oni odpowiedzieli mu, że już je słyszeli. W Betlejem nie zwrócono uwagi na ich wyjazd. Ponieważ bez pakunków po cichu wychodzili, można było sądzić, iż idą do swych ludzi na jaką modlitwę. Podczas gdy przewodnicy jeszcze w żłóbku się żegnali, płacząc, drużyna już w oddzielnych orszakach, by móc prędzej podróż odbywać, posuwała się rozmaitymi drogami na południe przez pustynię Engaddi wzdłuż Morza Martwego.

Królowie błagali, iżby św. Rodzina z nimi uciekała, a potem prosili, iżby przecież Maryja z Jezusem w grocie ssania się ukryła, by z powodu nich nie doznała przykrości. Jeszcze mnóstwo przedmiotów pozostawili świętemu Józefowi do rozdania.

A święta Dziewica podarowała im swój długi welon, który zdjęła z głowy, a w który Dzieciątko Jezus, gdy je nosiła, i siebie owijała. Wszyscy mieli Dzieciątko jeszcze na swych, rękach, płakali i rozmawiali bardzo wzruszająco i zostawili Maryi swe lekkie, jedwabne płaszcze. Potem, dosiadłszy zwierząt, szybko odjechali. Widziałam anioła przy nich także na dworze, na polu. Wskazywał im drogę, którą iść mieli. Nie było ich już bynajmniej tak wielu, a ich zwierzęta tylko trochę były obładowane. Każdy król był mniej więcej o kwadrans drogi oddalony od drugiego, aż nagle jakby zniknęli. Gdy znowu wszyscy w pewnym miasteczku się zeszli, nie podróżowali już tak szybko dalej, jak wtedy, gdy z Betlejem byli wyruszyli. Widziałam Anioła zawsze przed nimi chodzącego, a czasem także z nimi rozmawiającego.

Maryja otulona, udała się z Dzieciątkiem Jezus do groty ssania. Także dary i to, co królowie pozostawili, przynieśli tam pasterze, którzy zawsze w dolinie przebywali, przy pomocy tych, którzy tu zostali. Trzej najstarsi pasterze, którzy Jezusa najpierw powitali, z szczególniejszą hojnością obdarzeni byli przez królów. Gdy w Jerozolimie dowiedziano się o wyruszeniu pochodu, byli już przy Engaddi, a dolina, na której przestawali, z wyjątkiem kilku słupków namiotu i śladów zdeptanej trawy, była jak zwykle, spokojną i cichą.

Zjawienie się jednak orszaku królów w Betlejem wywołało wraże niewielkie. Wielu żałowało, iż Józefa nie przyjęli na mieszkanie; inni mówili o królach jako awanturniczych marzycielach; inni łączyli ich przybycie z pogłoskami o cudownych zjawiskach u pasterzy. Widziałam też, jak z sądu w Betlejem wydano publiczne ogłoszenie do zwołanego ludu, ażeby się, wstrzymywać od wszelkich przewrotnych sądów i zabobonnych pogłosek, i już nie chodzić do mieszkania owych ludzi z przed miasta.

Gdy się znowu lud rozbiegł, widziałam, iż Józefa dwa razy wzywano do sądu. Gdy tam szedł drugi raz, wziął ze sobą nieco darów od królów i podarował to starym żydom, którzy wypytawszy się o wszystkim, znowu go puścili. Widziałam też, że żydzi ściętym drzewem zastawili drogę, prowadzącą do jaskini z żłóbkiem, nie przez bramę, lecz przez owo miejsce, gdzie Maryja wieczorem po swym przybyciu do Betlejem pod drzewem czekała. Postawili też strażnicę z dzwonkiem, od której sznurek ciągnął się przez drogę, by każdego, który by tą drogą chciał przechodzić, można było zatrzymać.

Widziałam także około szesnastu żołnierzy u Józefa przy grocie z żłóbkiem. Lecz gdy prócz niego znaleźli tylko Maryję z Dzieciątkiem, wrócili, i zdali o tym sprawę. Józef ukrył dobrze wszystkie dary królów. W pagórku pod żłóbkiem jeszcze inne były groty, o których nikt nie wiedział, a które Józef, jeszcze jako mały chłopiec był odkrył. Pochodziły one od Jakuba, który tutaj nad żłóbkiem wśród swoich wędrówek miał namiot, kiedy Betlejem zaledwie z kilku tylko strzech się składało.

Dary królów, materie, płaszcze, złote naczynia, słowem wszystko użyte zostało po Zmartwychwstaniu do pierwszego nabożeństwa. Mieli trzy lekkie płaszcze i jeden gruby, mocny, na słotę. Lekkie były częścią żółte, częścią czerwone, z bardzo delikatnej wełny; powiewały w powietrzu, gdy podróżowali. Lecz w uroczystych chwilach nosili jedwabne płaszcze naturalnego, lśniącego koloru jedwabnego. Mieli szatę z powłoką, na brzegu złotem haftowaną, którą musiał zawsze ktoś nieść. Miałam też widzenie o ich jedwabnictwie.

W pewnej okolicy między krajem Saira a Teokenona widziałam drzewa, pełne jedwabników. Wokół każdego drzewa był rów z wodą, by jedwabniki nie mogły odpełzać. Także pod drzewami nasypywano żeru, a na drzewach wisiały pudełka, z których długie jak palec wyjmowali poczwarki, odwijając z nich przędziwo, jakby pajęczynę. Przytwierdziwszy mnóstwo takich poczwarek przed sobą, przędli z nich delikatną nić, nawijając ją na drzewo z haczykami. Widziałam także między drzewami ich narzędzia do tkania jedwabiu. Mieli całkiem zwyczajne krosna, a smugi materii były może tak szerokie jak moje łóżko.