Papież Benedykt XVI ostrzegał: Kościół zaczyna żyć tak, jakby Bóg wcale nie istniał!
W dniach głębokiego skupienia, wspominamy wielkie dzieło życia papieża Benedykta XVI. Wielu dostrzega, że miał on umiejętność trafnego diagnozowania stanu Kościoła, dzięki temu, że był zanurzony w miłości i obecności Pana Boga. Jak wypatrywać światła w mrokach dzisiejszych czasów? Jak nie odejść od Boga w momencie próby? Na ty pytania odpowiedział papież, w książce „Moja wiara”.
Fragment pochodzi z książki Benedykta XVI „Moja wiara”, Wydawnictwo Esprit
W zachodnim świecie przeżywamy dzisiaj nową falę radykalnego oświecenia czy też sekularyzacji, jakkolwiek to nazwiemy. Trudniej jest wierzyć, ponieważ świat, w którym żyjemy, jest w całości naszym dziełem i Bóg, jeżeli można tak powiedzieć, nie przejawia się już w nim bezpośrednio. Nie pijemy ze źródła, ale z naczyń, które się nam podaje. Ludzie zbudowali sobie świat na nowo i odnalezienie w nim Boga zaczęło nastręczać im trudności. To dotyczy całego świata, w szczególności świata zachodniego.
Z drugiej strony Zachód mocno ulega dzisiaj wpływom innych kultur, w których pierwotny pierwiastek religijny jest bardzo silny i które z przerażeniem obserwują krzewiącą się w zachodnich krajach obojętność względem Boga. Ta obecna w innych kulturach sfera sacrum, choć przysłania się ją na wiele sposobów, wywiera jednak wpływ na świat zachodni, a także na nas, żyjących w miejscu stykania się różnych kultur. W duszy mieszkańców Zachodu też ciągle na nowo wzbiera tęsknota za „czymś większym”. Obserwujemy to u młodzieży, która tego „czegoś” poszukuje. Można powiedzieć, że w pewnym sensie zjawisko religijności powraca, i chociaż poszukiwanie często bywa dość nieokreślone, dzięki niemu Kościół znów staje się obecny, a wiara okazuje się odpowiedzią.
Jak gdyby Bóg nie istniał
W bliższych nam czasach globalizacja, która czyni użytek z nowych technik przekazywania informacji, nierzadko skutkowała rozpowszechnianiem się we wszystkich kulturach elementów zachodniego materializmu oraz indywidualizmu. Formuła etsi Deus non daretur, „jak gdyby Bóg nie istniał”, coraz częściej staje się sposobem na życie. Źródeł tego zjawiska należy upatrywać w swego rodzaju pysze rozumu – skądinąd stworzonego i umiłowanego przez Boga – który uznawszy, że jest samowystarczalny, zamyka się na kontemplację i poszukiwanie wyższej prawdy. Światło rozumu, afirmowane przez oświecenie, lecz w gruncie rzeczy przez nie zubażane, gwałtownie wypiera światło wiary, światło Boga.
Hybryda rozumu
Tak już jednak jest, że naukowcy nie zawsze kierują się tymi pobudkami. Czasami decydujący okazuje się łatwy pieniądz lub, co gorsza, arogancja stawiania się na miejscu Stwórcy. Jest to pewien rodzaj hybrydy rozumu, która może przybrać niebezpieczną dla ludzkości formę. Nauka sama z siebie nie jest w stanie stworzyć zasad etycznych, może je jedynie przyjąć i uznać za konieczne dla uniknięcia ewentualnych wynaturzeń. Filozofia i teologia stają się w tym kontekście nieodzownym narzędziem, po które warto sięgnąć, aby nauka nie zboczyła na krętą ścieżkę, pełną nieprzewidzianych zwrotów i zasadzek. Nie oznacza to bynajmniej, że należy ograniczyć badania naukowe albo uniemożliwić technice wytwarzanie kolejnych narzędzi; chodzi raczej o podtrzymywanie poczucia odpowiedzialności, które rozum i wiara mają względem nauki, aby ta ostatnia nadal była zaprzęgana w służbę człowiekowi.
Okazuje się, że z rozumu można czynić dwojaki użytek, tak jak w dwojaki sposób można być mądrym lub małym.
Rozum mędrców
Istnieje sposób używania rozumu, który nazwałbym autonomicznym. Taki umysł stawia się ponad Bogiem w całym szeregu nauk, poczynając od nauk przyrodniczych, gdzie metoda, która okazuje się odpowiednia do badania materii, jest uogólniana. W tejże metodzie Bóg się nie mieści i, co za tym idzie, nie istnieje. Podobnie dzieje się w teologii: do wód Pisma Świętego zarzuca się sieć, która pozwala poławiać tylko ryby określonego rozmiaru; wszystko, co go przekracza, nie mieści się w sieci, a to znaczy, że nie może istnieć. W ten sposób wielką tajemnicę Jezusa, Syna Bożego, który stał się człowiekiem, sprowadza się do Jezusa historycznego: tragicznej postaci, widma bez ciała i kości, kogoś, kto pozostał w grobie, uległ rozkładowi, faktycznie umarł. Ta metoda pozwala wprawdzie łapać pewne ryby, lecz wyklucza wielką tajemnicę, ponieważ człowiek sam staje się dla siebie miarą. Odznacza się pychą, a zarazem ogromną głupotą, która każe mu absolutyzować metody nieadekwatne do wielkich rzeczywistości. Przyjmuje tę samą akademicką postawę co uczeni w Piśmie, którzy odpowiedzieli Trzem Królom: to mnie nie dotyczy, pozostaję zasklepiony w swoim życiu i to mnie nie obchodzi. Tego rodzaju wyspecjalizowanie dostrzega wszelkie szczegóły, ale traci ogląd całości.