18. «BÓG DA CI ŚWIĘTEGO MAŁŻONKA, BO MU ZAUFAŁAŚ. WYJAWISZ MU SWE ŚLUBOWANIE»

Napisane 3 września 1944. A, 3531-3538

Co za piekielna noc! Można by sądzić, że demony szukają zabawy na ziemi! Kanonady, grzmoty, błyskawice, niebezpieczeństwo, strach, cierpienie związane z przebywaniem w obcym łóżku. A pośród błyskawic i zmartwień – biały i słodki kwiat: obecność Maryi. Jest trochę starsza niż we wczorajszym widzeniu, lecz ciągle młodziutka, z jasnymi warkoczami na ramionach, w zwykłym białym stroju i z łagodnym, skupionym uśmiechem: z wewnętrznym uśmiechem, zwróconym ku okrytej chwałą tajemnicy, skrytej w Jej sercu. Spędziłam noc na porównywaniu tej wizji, pełnej słodyczy, z okropnością świata. Porównałam Jej słowa – które śpiewała wczoraj z żywą miłością – z rozszalałą nienawiścią…

Rano, gdy wróciła cisza do mego pokoju, uczestniczę w następującej scenie:

Maryja jest nadal w Świątyni. Wychodzi właśnie z towarzyszkami z samej Świątyni. Pewnie odbyła się jakaś ceremonia, bo unosi się zapach kadzideł w powietrzu całkiem czerwonym [od blasku] pięknego zachodu. Chyba jest późna jesień, bo łagodnie wygasłe niebo – jakie zwykle bywa w październiku – chyli się nad jerozolimskimi ogrodami, a żółta ochra ostatnich liści mieni się plamami jasnej czerwieni wśród zielono-srebrzystych oliwek.

Gromadka – można by rzec: jasny rój – dziewic, przechodzi przez tylni dziedziniec. Potem idą po stopniach. Mijają mały krużganek, wchodzą na mniej okazały kwadratowy dziedziniec, posiadający tylko to jedno wejście, którym weszły. Wejście to prowadzi prawdopodobnie do małych cel służących za mieszkania dziewicom w Świątyni, bo widzę, że każda dziewczynka wchodzi do własnej celi jak gołąbek do gniazda. Wyglądają jak stadko gołębi, które – po zgromadzeniu się – powoli się rozprasza. Przed rozstaniem, prawie wszystkie rozmawiają ze sobą, cicho, lecz radośnie. Maryja milczy. Bezpośrednio przed odejściem żegna je serdecznie i idzie do izdebki, znajdującej się w prawym rogu. Zatrzymuje Ją nauczycielka. Jest starsza, ale nie w tak podeszłym wieku jak Anna, córka Fanuela. Mówi do Niej: 

«Maryjo, Arcykapłan Cię oczekuje.» 

Maryja patrzy nieco zdumiona, lecz o nic nie pyta i odpowiada: 

«Już idę.» 

Nie jest dla mnie jasne, czy sala, do której wchodzi, należy do domu Kapłana, czy do zatrudnionych przy Świątyni niewiast. Widzę, że jest obszerna, jasna i dobrze wyposażona. Jest tam już – oprócz Arcykapłana we wspaniałej szacie – Zachariasz i Anna, córka Fanuela. Maryja staje w progu i kłania się nisko. 

Najwyższy Kapłan mówi: 

«Zbliż się, Maryjo. Nie lękaj się!»

Maryja dopiero wtedy prostuje się, idąc powoli. Nie robi tego umyślnie, z braku gorliwości, lecz przez mimowolną powagę, która czyni Ją bardziej dorosłą. Anna dodaje Jej odwagi uśmiechem, a Zachariasz pozdrawia: 

«Pokój z Tobą, Kuzynko».

Arcykapłan przygląda się Jej i mówi do Zachariasza: 

«Widać, że jest z rodu Dawida i Aarona… Znam Twój wdzięk i dobroć, Córko. Wiem też, że z każdym dniem wzrastałaś w mądrości i łasce, w oczach Boga i ludzi. Wiem, że głos Boga wyszeptuje w Twoim sercu najsłodsze słowa. Wiem, że odkąd do nas przybyłaś, jesteś Kwiatem Bożej Świątyni, że jesteś trzecim Cherubem przed Świadectwem. Pragnąłbym, żeby wraz z kadzidłem woń Twego życia wznosiła się tu nadal każdego dnia. Jednak Prawo mówi co innego. Nie jesteś już dziewczynką, lecz Niewiastą. Każda zaś niewiasta w Izraelu musi zostać małżonką, by zanieść swego syna Bogu. Ty też wypełnisz nakaz Prawa. Nie lękaj się, nie rumień. Jestem świadom Twego królewskiego pochodzenia. Prawo i Ciebie broni, nakazuje bowiem dać każdemu mężowi niewiastę z jego rodu. A nawet gdyby ten przepis nie istniał, zastosowałbym go, żeby Twoja wspaniała krew nie uległa zepsuciu. Powiedz, Maryjo: znasz kogoś z Twojego rodu, kto mógłby Cię poślubić?»

Maryja unosi twarz, zaróżowioną z zawstydzenia. Na Jej rzęsach lśni pierwszy brylant łez. Odpowiada drżącym głosem: 

«Nikogo.»

«Nie może znać nikogo, bo przyszła tu jako bardzo małe dziecko – odzywa się Zachariasz. – A ród Dawida został za bardzo doświadczony i rozproszony, żeby ich liczne gałęzie mogły zgromadzić się w bukiet i stworzyć koronę królewskiej palmy.» 

«W takim razie zostawmy wybór Bogu.» 

Powstrzymywane dotąd łzy błyszczą, spływając do drżących ust Maryi. Patrzy na nauczycielkę błagalnym wzrokiem. Anna odzywa się, chcąc Jej przyjść z pomocą:

«Maryja poświęciła się Panu. Na Jego chwałę i dla ocalenia Izraela. Była jeszcze bardzo maleńka, ledwie zaczynała rozumieć, kiedy związała się z Bogiem przez ślub…»

«Dlatego więc płaczesz? Nie sprzeciwiasz się Prawu.» [– mówi kapłan.]

«Tylko z tego powodu. Jestem ci posłuszna, Kapłanie Boży.»

«To potwierdza wszystko, co mi o Tobie mówiono. Od ilu lat jesteś dziewicą [poświęconą Bogu]?»

«Sądzę, że od zawsze. Oddałam się Panu, nim przybyłam do Świątyni.»

«Czy jesteś tą Małą, która dwanaście lat temu przyszła prosić mnie o przyjęcie?»

«To Ja.»

«Jak więc możesz twierdzić, że już wtedy należałaś do Boga?»

«Gdy patrzę w przeszłość, zawsze widzę Siebie jako dziewicę, [która ofiarowała się Bogu]… Nie pamiętam chwili Swych narodzin ani jak zaczęłam miłować matkę i mówić do ojca: “Ojcze, jestem twoją córką…” Pamiętam jednak, nie wiedząc kiedy się to stało, że oddałam serce Bogu. Może stało się to wtedy, kiedy potrafiłam dać pierwszy pocałunek… Może wraz z pierwszym słowem, jakie potrafiłam wypowiedzieć, z pierwszym krokiem, jaki umiałam postawić… Tak, sądzę, że pierwsze wspomnienie miłości łączy się z pierwszym pewnie stawianym krokiem… Mój dom… W Moim rodzinnym domu było pełno kwiatów… był tam też sad i pola… U stóp pagórka, w głębi, wypływało źródło z wnętrza groty wydrążonej w skale… Była ona pełna długich, cieniutkich traw. Rosły wszędzie, wśród małych wodospadów, które wydawały się płakać. Delikatne, podobne do koronek rośliny, całe były obsypane wiszącymi kroplami wody, które spadając wydawały ciche dźwięki, jak maleńki dzwoneczek. Tak samo śpiewało źródło. Były tam ptaki na oliwkach i jabłoniach rosnących nad źródłem i na stoku. Białe gołębie przychodziły kąpać się w przejrzystej źródlanej wodzie… 

Niczego więcej nie pamiętam, bo całe Moje serce było zatopione w Bogu. Serce Moje nigdy nie przywiązało się do niczego na tej ziemi. Kochałam tylko ojca i matkę, żywych jak i umarłych… Każesz Mi jednak przypomnieć sobie, Kapłanie… usiłuję więc uświadomić sobie, kiedy ofiarowałam się Bogu… To przywodzi Mi na myśl pierwsze lata…

Kochałam tę grotę, gdyż słodszy od śpiewu wody i ptaków był głos, który Mi w niej mówił: “Pójdź, Moja umiłowana”. Kochałam te roślinki, ozdobione dźwięczącymi delikatnie diamentami, bo widziałam w tym znak Mojego Pana. I zatracałam się w Nim, mówiąc sobie: “Widzisz, Moja duszo, jak wielki jest Twój Bóg? Ten, który stworzył dla orląt cedry Libanu, uczynił też te uginające się pod ciężarem muszki listki, aby cieszyć Twe oczy i chronić małe stopy”. Lubiłam ciszę otaczającą rzeczy czyste, lekki powiew wiatru, srebrzystą wodę, czystość gołębi… Lubiłam pokój panujący w małej grocie, tchnący od jabłoni i oliwek, raz całych w kwiatach, a raz owocujących… Nie wiem, lecz zdawało Mi się, że jakiś głos mówił do Mnie, właśnie do Mnie: “Pójdź, oliwko wspaniała; przyjdź, słodkie jabłuszko; chodź, źródło nienaruszone; pójdź, gołębico Moja…” 

Słodka jest miłość ojca i matki… Słodki był ich głos, który Mnie wzywał… Jednak ten głos! Ten! O!… Myślę, że tak go słyszała w ziemskim Raju ta, która zgrzeszyła. Nie wiem, jak mogła woleć syk [węża] od miłosnego głosu. Nie rozumiem, jak mogła pragnąć poznania czegoś, co nie było Bogiem… 

Wtedy – ustami, które nie poznały jeszcze innego smaku niż matczyne mleko, ale z sercem upojonym już niebiańskim miodem – powtarzałam: “Oto jestem. Idę. Jestem Twoja. Moje ciało nie będzie miało innego pana poza Tobą, Panie, tak jak Mój duch nie ma innej miłości [poza Tobą]…” 

Gdy to mówiłam, zdawało Mi się, że powtarzam dawno wypowiedziane słowa i wypełniam spełniony już obrzęd. Ten wybrany Oblubieniec nie był dla Mnie kimś nieznanym. Poznałam bowiem już żar Jego [miłości]. Mój wzrok uformował się w Jego Świetle, a Moja zdolność miłowania rozwinęła się w Jego ramionach. Kiedy?… Nie wiem. Mogłabym powiedzieć: odkąd istnieję. Miałam wrażenie, że posiadam Go od zawsze i że On zawsze Mnie posiadał, i że istnieję, ponieważ On pragnął, abym istniała dla radości Ducha Jego i Mojego…

Teraz będę ci posłuszna, Kapłanie, ale powiedz Mi, jak się mam zachować… Nie mam ojca ani matki. Bądź Mi przewodnikiem.»

«Bóg da Ci świętego małżonka, gdyż Mu się powierzasz. Wyznasz mu Swoje ślubowanie.»

«Przyjmie je?»

«Mam nadzieję. Módl się, o Córko, żeby mógł zrozumieć Twe serce. Teraz idź. Niech Ci Bóg zawsze towarzyszy.»

Maryja odchodzi z Anną, a Zachariasz zostaje z Arcykapłanem.

Na tym widzenie się kończy.
 

42. MARYJA Z NAZARETU DOCHODZI DO POROZUMIENIA Z JÓZEFEM

(por. Mt 1,18-25)

 

Ewangelia wg �w. Mateusza (1)

 
 

 

Napisane 31 maja 1944. A, 2705-2712

Po pięćdziesięciu trzech dniach Mama znów się ukazuje w widzeniu, które mam umieścić w tej Księdze. Odżywa we mnie radość. Zobaczyć bowiem Maryję znaczy posiadać Radość.

Widzę ogródek w Nazarecie. Maryja przędzie w cieniu bardzo bujnie rozrośniętej jabłoni, obciążonej różowiejącymi owocami. Wyglądają jak rumiane i krągłe dziecięce policzki. 

Jednak Maryja nie ma dziś rumieńców. Piękny kolor, jaki miały Jej policzki w Hebronie, znikł. Twarz ma bladą, jakby z kości słoniowej, tylko zarys ust odznacza się nikłym koralem. Pod spuszczonymi powiekami widzę dwa ciemne cienie, a brzegi powiek są spuchnięte, z pewnością od płaczu. Oczu nie widzę, bo głowę ma nieco pochyloną. Jest zajęta Swą pracą, a jeszcze bardziej Swoimi myślami, które muszą Ją dręczyć. Słyszę bowiem westchnienia kogoś, kto cierpi na duchu. Ubrana jest na biało, w biały len, bo na dworze jest bardzo ciepło, pomimo wczesnej pory, na co wskazuje nienaruszona świeżość kwiatów. Głowę ma odsłoniętą. Słońce, igrając z liśćmi jabłonki, poruszanymi lekkim wiatrem, prześwituje promykami światła [dotykając] brunatnej ziemi grządek. Na jasnej głowie Maryi znaczy świetliste kółka. Jej włosy połyskują od nich, zdając się czystym złotem. 

Ani z domu, ani z sąsiedztwa nie dochodzi żaden dźwięk. Słychać tylko szum strumyczka, którego woda wpada do zbiornika w głębi ogrodu. 

Maryja zrywa się na dźwięk mocnego kołatania do drzwi domu. Odkłada na bok kądziel i wrzeciono. Idzie otworzyć. Chociaż suknia jest obszerna i luźna, nie skrywa dokładnie okrągłości bioder. Staje naprzeciw Józefa. Bledną Jej nawet wargi. Jej twarz jest teraz tak blada, że wygląda jak hostia. Maryja patrzy na Józefa smutnym, pytającym spojrzeniem. Oczy Józefa wyrażają błaganie. Milcząc, przyglądają się sobie. Potem Maryja odzywa się:

«O tej porze, Józefie? Potrzebujesz czegoś? Co chcesz Mi powiedzieć? Wejdź.» 

Józef wchodzi i zamyka drzwi. Jeszcze nie mówi.

«Powiedz, Józefie. Czego chcesz ode Mnie?» [– pyta Maryja.]

«Twojego przebaczenia.» 

Józef pochyla się, jakby chciał uklęknąć. Jednak Maryja, zawsze tak powściągliwa w dotykaniu go, chwyta go zdecydowanie za ramiona, aby temu przeszkodzić. Mieni się na twarzy: raz jest zarumieniona, a raz blada, jak przedtem.

«Mojego przebaczenia? Nie mam ci niczego do wybaczenia, Józefie. Powinnam ci tylko raz jeszcze podziękować za wszystko, co zrobiłeś tu podczas Mojej nieobecności, i za twą miłość do Mnie.»

Józef patrzy na Nią i widzę dwie wielkie łzy formujące się w zapadniętych, głębokich oczach. Utrzymują się tam jak na brzegu jakiegoś naczynia, a potem spływają po policzkach i brodzie.

«Przebacz, Maryjo. Nie ufałem Ci. Teraz wiem. Nie jestem godny takiego skarbu. Brakowało mi miłości. Oskarżałem Cię w sercu. Oskarżałem niesprawiedliwie, bo nie zapytałem Cię o prawdę. Uchybiłem prawu Bożemu nie miłując Ciebie tak, jak siebie miłuję…»

«O, nie! Nie uchybiłeś!»

«Tak, Maryjo. Gdybym został oskarżony o podobne przestępstwo, broniłbym się. Ty… Nie dałem Ci możności obrony. Chciałem podjąć decyzję, nie pytając Cię o nic. Obraziłem Cię podejrzeniem. Samo podejrzenie jest już obrazą, Maryjo. Kto podejrzewa, nie zna [prawdy]. Nie dowiadywałem się tak, jak powinienem był to czynić. Przez wzgląd na cierpienie, jakie znosiłem… trzy dni męczarni… przebacz mi, Maryjo.»

«Nie mam ci nic do wybaczenia. I przepraszam cię za ból, który ci sprawiłam.»

«O, tak, jakież to było cierpienie! Co za cierpienie! Spójrz, tego ranka powiedziano mi, że mam posiwiałe skronie, a na twarzy zmarszczki. Więcej niż dziesięć lat przybyło mi przez te trzy dni. Ale dlaczego byłaś tak pokorna, żeby ukryć przede mną, Twoim małżonkiem, Swą chwałę? Pozwoliłaś, żebym Cię podejrzewał!» 

Józef nie klęczy, lecz jest tak pochylony, jakby klęczał. Maryja kładzie mu rękę na głowie i uśmiecha się. Wydaje się rozgrzeszać. Mówi: «Gdyby Moja pokora nie była doskonała, nie zasłużyłabym na poczęcie Oczekiwanego. On przychodzi zmazać grzech pychy, który wywołał upadek człowieka. A poza tym… byłam posłuszna… Bóg zażądał ode Mnie tego posłuszeństwa. Wiele Mnie to kosztowało… z powodu ciebie, że zadaję ci cierpienie. Jednak musiałam być posłuszna. Jestem Służebnicą Boga, a słudzy przyjmują bez dyskusji otrzymywane rozkazy. Oni je wykonują, Józefie, nawet wtedy gdy wyciskają krwawe łzy.» 

Mówiąc to, Maryja cicho płacze. Tak cicho, że pochylony Józef spostrzega to dopiero wtedy, gdy jedna łza spada na ziemię. Wtedy unosi głowę i – po raz pierwszy widzę, żeby to czynił – ujmuje drobne ręce Maryi w swoje silne i opalone dłonie. Całuje końce różowych, wystających z uścisku jego dłoni palców, które wyglądają jak pączki kwiatów brzoskwini.

«Teraz trzeba się zatroszczyć, bo…» – Józef nie kończy zdania, patrzy tylko na Maryję, która natychmiast siada, zarumieniona. Nie chce być wystawiona na to badawcze spojrzenie. 

«Trzeba się będzie pospieszyć… Przeprowadzę się tutaj… dopełnimy obrzędu godów. W przyszłym tygodniu? Dobrze?»

«Wszystko, co czynisz jest dobre, Józefie. Jesteś głową rodziny, a Ja tylko twoją służebnicą.»

«Nie. Ja jestem Twoim sługą. Jestem szczęśliwym sługą mojego Pana, który wzrasta w Twym łonie. Błogosławiona jesteś między wszystkimi niewiastami Izraela. Dziś wieczorem zawiadomię krewnych. Potem… kiedy już tu zamieszkam, będziemy wszystko przygotowywać na przyjście… O, jakże przyjmę Boga w moim domu? Bóg w moich ramionach? Umrę z radości!… Nigdy nie będę mógł odważyć się Go dotknąć!…»

«Będziesz mógł… tak jak i Ja, z pomocą łaski Bożej.» 

«Ty… to Ty. Ale ja jestem biednym człowiekiem, najbiedniejszym z synów Bożych!…»

«Jezus przychodzi do nas, biednych, aby ubogacić nas Swą Boskością. Przychodzi do nas obojga, bo jesteśmy najbiedniejsi i uznajemy to. Raduj się, Józefie. Ród Dawida ma oczekiwanego Króla. Nasz dom staje się przez to okazalszy od królewskiego pałacu Salomona. Tu bowiem będzie Niebo i będziemy dzielić z Bogiem tajemnicę pokoju, o której ludzie dowiedzą się dopiero później. Będzie wzrastał pośród nas, a nasze ramiona staną się kołyską dla dorastającego Odkupiciela, nasza troska zapewni Mu chleb… O! Józefie! Usłyszymy głos Boga, nazywający nas “ojcem i Matką”! O!…» 

Maryja płacze z radości. Cóż to za szczęśliwy płacz! Józef klęczy teraz u Jej stóp i także płacze, z twarzą prawie ukrytą w luźnych fałdach szerokiej sukni Maryi, która opada na skromną, ceglaną posadzkę izdebki. 

I na tym widzenie się kończy.
 

103. DZIEŃ POŚWIĘCENIA ŚWIĄTYNI 

W DOMU ŁAZARZA Z PASTERZAMI

Napisane 22 marca 1945. A, 4808-4826 i 4832-4838

Okazały dom Łazarza jest tego wieczoru jeszcze wspanialszy. Wydaje się rozpalony niezliczonymi światłami. Błyszczą w nim, a ich jasność wychodzi na zewnątrz w tę zapadającą noc. [Światło] wylewa się z sal do atrium, a stamtąd do portyku. Rozchodzi się, przyoblekając złotem kamienie ścieżek, rośliny i kwietniki. Rywalizuje ze światłem księżycowym, tryumfując na pierwszych metrach żółtym i cielistym blaskiem. Nieco dalej wszystko staje się anielskie, odziane w czyste srebro, rozlewane przez księżyc na wszystkie rzeczy. Nawet cisza – ogarniająca wspaniały ogród, w którym słychać jedynie melodyjny szmer strumienia wody w sadzawce – wydaje się powiększać poważny i rajski spokój księżycowej nocy. Zaś blisko domu radosne i liczne głosy – którym towarzyszą wesołe odgłosy sprzętów przesuwanych z miejsca na miejsce, obrusów przynoszonych na stoły – przypominają, że człowiek nie jest jeszcze duchem, lecz człowiekiem.

Marta porusza się szybko w swej obszernej szacie, wspaniałej i skromnej, o czerwono-filoletowej barwie. Wydaje się w niej kwiatem, kampanulą lub motylem, który porusza się między purpurowymi murami atrium, ścianami przyozdobionymi małymi rysunkami, przypominającymi dywan sali biesiadnej. 

Jezus spaceruje sam, pochłonięty myślami, w pobliżu sadzawki. Wydaje się, że na przemian ogarnia Go ciemny cień, rzucany przez wielkich rozmiarów wawrzyn – prawdziwy gigant – i fosforyzujące światło coraz wyraźniejszego księżyca. Światło jest tak żywe, że strumyczek [wpadający do] sadzawki wydaje się srebrnym piórkiem, które rozszczepia się na brylantowe kawałeczki, opadając i gubiąc się na spokojnej, małej i srebrzystej powierzchni sadzawki. Jezus patrzy i słucha szmeru wody w nocy. Mają one brzmienie muzyki i budzą słowika uśpionego w gęstwinie wawrzynu. [Ptak] odpowiada na szmer harfy powolnych kropli ostrym dźwiękiem fletu. Potem zatrzymuje się, jakby chciał uchwycić właściwy ton, i dodaje wreszcie do wodnego akordu swe uderzenie. On – prawdziwy król śpiewu – [wyśpiewuje] doskonały hymn, wielobarwny, delikatny, napełniony radością.

Jezus nie chodzi już, aby nie zakłócać odgłosem kroków pogodnej radości słowika i Swojej także, jak sądzę, bo pochyla głowę z uśmiechem pogodnej radości. Słowik trzyma i moduluje nutę bardzo czystą tonami wznoszącymi się. Zadaję sobie pytanie, jak tak małe gardziołko potrafi do tego stopnia trzymać nutę. Potem jego śpiew przerywa się. Jezus woła: «Błogosławię Cię, Ojcze Święty, za tę doskonałość i za radość, jaką Mi dałeś!» 

Potem podejmuje znów powolny spacer pełen niezgłębionej medytacji. Szymon przyłącza się do Niego: «Nauczycielu, Łazarz prosi, żebyś przyszedł. Wszystko jest przygotowane.»

«Chodźmy. I niech w ten sposób opadnie ostatnia wątpliwość, że są Mi mniej drodzy z powodu Marii.»

«Co za ból, Nauczycielu! Jedynie Twój tajemny cud może uleczyć tę boleść. Czy wiesz, że Łazarz był gotów uciec, gdy – po ich powrocie – ona wyszła z domu mówiąc, że porzuca grób dla radości… i inne zuchwalstwa? Ja i Marta błagaliśmy, żeby tego nie robił, bo… nie można nigdy przewidzieć reakcji serca. Gdyby ją znalazł – sądzę – ukarałby ją ostatecznie. Chcieliby, żeby przynajmniej nie mówiła o Tobie…»

«…I żebym dokonał dla niej natychmiastowego cudu. Mógłbym to uczynić, ale nie chcę wymuszonego zmartwychwstania serc. Zmuszam śmierć do zwrócenia Mi swej zdobyczy, bo jestem Panem śmierci i życia. Jeśli zaś chodzi o ducha – który nie jest materią nieożywioną, pozbawioną życia, lecz istotą nieśmiertelną, zdolną do podniesienia się dzięki własnej woli – nie wymuszam zmartwychwstania. Kieruję pierwsze wezwanie i udzielam pierwszej pomocy jak ktoś, kto otwiera grób z zamkniętą w nim żyjącą jeszcze osobą. Musiałaby ona powoli skonać, gdyby pozostała w duszących ciemnościach. Pozwalam, by wniknęło powietrze i światło, a potem… czekam. Jeśli duch pragnie wyjść, wychodzi, jeśli nie chce, pogrąża się w ciemnościach jeszcze bardziej i głębiej. Ale jeśli wyjdzie!… O, jeśli wyjdzie – zaprawdę powiadam ci – nikt nie będzie większy niż ten wskrzeszony duch. Tylko absolutna niewinność jest większa niż umarły, który powrócił do życia mocą własnej miłości i dla radości Boga… To Moje największe zwycięstwa! 

Spójrz na niebo, Szymonie. Widzisz na nim gwiazdy, większe lub mniejsze, i planety różnej wielkości. Wszystkie posiadają swoje istnienie i blask dzięki Bogu, który je uczynił, ale nie wszystkie mają tę samą jasność i te same rozmiary. W Moim Niebie też tak będzie. Wszyscy zbawieni posiądą dzięki Mnie życie, a dzięki Mojemu światłu – blask. Ale nie wszyscy będą mieć tę samą jasność i podobną wielkość. Jedni będą podobni do pyłu astralnego – jak ten, który tworzy Drogę Mleczną. Tacy będą niezliczeni: ci, którzy od Chrystusa posiądą – lub raczej wchłoną – minimum niezbędne, aby nie pójść na potępienie. Oni przyjdą do Nieba tylko dzięki nieskończonemu miłosierdziu Bożemu, po długim Czyśćcu. Inni będą bardziej jaśniejący i bardziej ukształtowani. To będą sprawiedliwi, którzy zjednoczyli swą wolę – zauważ: swoją wolę, a nie swoją dobrą wolę – z wolą Chrystusa i, aby się nie potępić, byli posłuszni Moim słowom. Dalej będą planety: [ludzie] dobrej woli, o blasku niesłychanym! Ich światło będzie blaskiem czystego diamentu lub drogich, różnobarwnych kamieni: czerwień rubinu, fiolet ametystu, jasność topazu, jaśniejąca biel pereł. To ci, którzy byli zakochani aż do oddania życia, pokutujący z miłości, działający z miłości, nieskalani z miłości. 

A pośród nich będą tacy, których przedstawiają niektóre planety. Będą mieć w sobie [równocześnie] światłość rubinu, ametystu, topazu i perły. Będą Moją chwałą, Odkupiciela, bo całą ich istotę ogarnie miłość: heroiczni, by dojść do uzyskania przebaczenia za to, że nie umieli kochać od początku; pokutujący, bo nasycili się wynagradzaniem jak Estera, która – nim stanęła przed Aswerusem – nasycała się wonnościami; niestrudzeni, by w krótkim [czasie], w tak krótkim czasie, który im pozostaje, uczynić to, czego nie zrobili przez lata utracone w grzechu; heroicznie czyści do tego stopnia, że zapomną o tym, że istnieją zmysły zarówno swoim ciałem, jak i sercem, i umysłem. To będą ci, którzy przyciągną swym różnorodnym blaskiem oczy wierzących, czystych, pokutujących, męczenników, bohaterów, ascetów, grzeszników i dla nich wszystkich ich blask będzie słowem, odpowiedzią, zaproszeniem, pewnością… Ale chodźmy. Rozmawiamy, a tam czekają.»

«To dlatego, że kiedy mówisz, człowiek zapomina, że jest istotą żyjącą. Czy mogę to wszystko powiedzieć Łazarzowi? Wydaje się, że jest w tym obietnica…»

«Nawet powinieneś to powiedzieć. Słowo przyjaciela może ulżyć ich ranom i nie będą się wstydzić, jak wstydziliby się przede Mną… Kazaliśmy ci czekać, Marto. Ale rozmawiałem z Szymonem o gwiazdach i zapomnieliśmy o innych światłach. Naprawdę twój dom jest firmamentem niebieskim tego wieczoru…»

«Nie tylko dla nas i sług, ale to również dla Ciebie i dla gości, Twoich przyjaciół, zapaliliśmy tyle świateł. Dziękuję za przybycie na ostatni wieczór. Jest teraz święto… to właśnie dzień Oczyszczenia…» 

Marta chciałaby powiedzieć więcej, ale czuje łzy napływające do oczu i milknie. 

«Pokój wam wszystkim» – mówi Jezus wchodząc do atrium, gdzie lśni dziesięć zapalonych srebrnych świeczników. Stoją prawie wszędzie. Łazarz podchodzi, uśmiechnięty: «Pokój i błogosławieństwo Tobie, Nauczycielu, i wielu lat świętej szczęśliwości.» 

Całują się. 

«Pewni nasi przyjaciele powiedzieli mi, że urodziłeś się, gdy Betlejem iskrzyło się w dniu dawnego Poświęcenia. Cieszymy się, że mamy Ciebie tego wieczoru: my i oni. Nie pytasz, kim są?»

«Nie mam innych przyjaciół niż ci, którzy są Moimi uczniami i drogimi przyjaciółmi z Betanii, oprócz pasterzy. A więc to oni. Przyszli? Dlaczego?»

«Aby Cię uczcić, nasz Mesjaszu. Jonatan powiedział nam o Twojej obecności i jesteśmy tu… z naszymi stadami, które są teraz w pomieszczeniach Łazarza… i z naszymi sercami… teraz i zawsze u Twoich świętych stóp.» 

Izaak mówi w imieniu Eliasza, Lewiego, Józefa i Jonatana. Wszyscy upadli do Jego stóp. Jonatan ma swój piękny strój zarządcy – ulubieńca pana. Izaak, niestrudzony pielgrzym, jest odziany w ciężki strój z nieprzemakalnej, kasztanowej wełny. Lewi, Józef i Eliasz nie są w biednych łachmanach pasterzy – podartych i przesiąkniętych wonią stad – lecz w całkiem nowych szatach Łazarza, by móc zająć miejsce przy stołach. 

«To w tym celu wysłaliście Mnie do ogrodu? Niech Bóg was wszystkich błogosławi! Brakuje Mi tylko Matki do szczęścia. Powstańcie, wstańcie. To Moja pierwsza rocznica urodzin bez Matki. Ale wasza obecność usuwa smutek i tęsknotę za Jej pocałunkiem.»

Wszyscy wchodzą do sali biesiadnej. Tu świeczniki są w większości ze złota. Metal ożywia blask światła, które wydaje się bardziej jaśniejące, odbijając się od złota. Stół został ułożony w kształcie litery “U”, by zrobić miejsce dla tak wielu osób i dla ułatwienia pracy sług i przynoszących potrawy. Oprócz Łazarza są apostołowie, pasterze i Maksymin, stary sługa Szymona. 

Marta czuwa nad rozdziałem miejsc i chce stać. Jezus sprzeciwia się: «Dziś nie jesteś panią domu, lecz siostrą i zajmiesz miejsce ze Mną, tak jakbyśmy byli krewnymi. Stanowimy jedną rodzinę. Odkładamy zasady, dając miejsce miłości. Tu… przy Mnie… i blisko ciebie Jan… Ja z Łazarzem… Ale daj Mi lampę. Między Mną i Martą niech czuwa jedno światło… jeden płomień dla nieobecnych… ale obecnych w naszym duchu… Dla tych, których kochamy, na których czekamy… dla niewiast, które są nam drogie, a oddalone… dla wszystkich… Płomień ma świetliste słowa… miłość ma słowa płomienne. Słowa te idą daleko, na falach niematerialnych duchów, które zawsze się odnajdują, poza górami i morzami. Przynoszą pocałunki i błogosławieństwo… One przynoszą wszystko. Prawda?»

Marta stawia lampę tam, gdzie chce Jezus, w miejscu, które pozostaje puste, i – rozumiejąc intencję Jezusa – pochyla się, by ucałować Jego rękę. On kładzie ją na jej ciemnej głowie, błogosławiąc i pocieszając.

Zaczyna się posiłek. Na początku trzej pasterze są trochę skrępowani. Izaak ma już więcej śmiałości, a Jonatan nie okazuje skrępowania. Ośmielają się w miarę trwania posiłku i po początkowym milczeniu zaczynają rozmawiać. Ale o czym mają mówić, jeśli nie o swoich dawnych przeżyciach?

«Dopiero co odszedłem… – wspomina Lewi. – Było mi tak zimno, że schroniłem się między trzody. Płakałem. Chciałem być z mamą…»

«Ja myślałem o młodej Matce, którą spotkałem trochę wcześniej, i mówiłem sobie: “Czy znajdzie jakieś miejsce?” Gdybym wiedział, że była w miejscu dla zwierząt, zaprowadziłbym ją do naszej zagrody!… Ona była tak miła, jak lilia z naszych dolin. Sądziłem, że obraziłbym Ją, gdybym powiedział: “Chodź do nas”. Ale myślałem o Niej… i czułem jeszcze bardziej chłód, gdy myślałem, że Ona będzie od niego cierpieć. Przypominasz sobie światło tego wieczoru? I twój strach?»

«Tak… ale potem… anioł… o!…» – Lewi, trochę rozmarzony, uśmiecha się do swego wspomnienia. 

«O! Posłuchajcie, przyjaciele [– mówi Piotr. –] Wiemy tylko trochę i jesteśmy źle poinformowani. Słyszeliśmy coś o aniołach, o grocie, o stadach, o Betlejem… Jeśli chodzi o nas, wiemy, że On jest Galilejczykiem i cieślą… To niesprawiedliwe, żebyśmy nie wiedzieli [więcej]. Pytałem Nauczyciela w “Pięknej Rzece”… ale potem mówiliśmy o czymś innym. Ten, który wie, nic mi nie powiedział… Tak, to o tobie mówię, Janie, synu Zebedeusza. Piękny masz szacunek dla starszego! Zachowujesz wszystko dla siebie i pozwalasz na to, że wzrastam jako uczeń ograniczony. Czyż nie jestem już i tak zbytnio ograniczony?»

Wszyscy śmieją się z dobrotliwego rozgniewania Piotra, który zwraca się do Nauczyciela: «Oni się śmieją, ale to ja mam rację!»

Potem odwraca się do Bartłomieja, Filipa, Mateusza, Tomasza, Jakuba i Andrzeja: «No, mówcie i wy. Zaprotestujcie ze mną! Dlaczego my nic nie wiemy?»

«Naprawdę?… A gdzie byliście, gdy umierał Jonasz? Czy byliście na Libanie?» [– pyta Jezus]

«Masz rację. Jednak co do Jonasza to sądziłem… ja przynajmniej… że umierając majaczył… a na Libanie… byłem zmęczony i spałem. Wybacz mi, Nauczycielu, ale taka jest prawda.»

«I będzie to prawdą w odniesieniu do wielu ludzi! Świat ewangelizowanych często będzie tak odpowiadał Wiecznemu Sędziemu, aby wytłumaczyć swą ignorancję, pomimo nauczania Moich apostołów. Odpowie, mówiąc to, co właśnie powiedziałeś: “Sądziłem, że to było majaczenie… Byłem zmęczony i zaspany”. I często nie przyjmie prawdy, bo weźmie ją za brednie i nie przypomni sobie o prawdzie, bo będzie zmęczony z powodu zbyt wielu rzeczy niepotrzebnych, przemijających, a nawet grzesznych. A jedno tylko jest konieczne: znać Boga.»

«A zatem – gdy nam już powiedziałeś, na co zasługujemy – opowiedz nam, jak to wszystko się zdarzyło… Twojemu Piotrowi… Potem opowiem to ludziom. W przeciwnym razie… Mówiłem Ci: cóż mogę powiedzieć? Przeszłości nie znam, proroctw ani Księgi nie potrafię wyjaśnić, przyszłości… o, ja biedny!… Jak więc będę ewangelizował?»

«Tak, Nauczycielu. Niech i my to poznamy… Wiemy, że jesteś Mesjaszem, i wierzymy w to. Co do mnie… trudno mi było jednak przyjąć, że z Nazaretu może wyjść coś dobrego… Dlaczego nie dałeś mi poznać do razu Twojej przeszłości?» – pyta Bartłomiej. 

«Aby wypróbować twą wiarę i przejrzystość twojego ducha. Ale teraz powiem wam. Więcej: my wam powiemy o Mojej przeszłości. Powiem nawet to, o czym pasterze nie wiedzą. Oni powiedzą o tym, co widzieli. I poznacie świt Chrystusa. Posłuchajcie więc: 

Kiedy nadszedł czas łaski, Bóg przygotował dla Siebie Dziewicę. Możecie dobrze zrozumieć, że Bóg nie mógł przebywać tam, gdzie szatan postawił swój niezatarty znak. Wszechmoc pracowała więc, aby utworzyć Swą przyszłą niepokalaną Świątynię. I dzięki dwojgu sprawiedliwych, starszych wiekiem, wbrew zwykłym regułom przekazywania życia, została poczęta Ta, na której nie ma żadnej plamy. Kto złożył tę duszę w ciele, które odmłodziło stare łono Anny, córki Aarona, Mojej babki? Widziałeś, Lewi, Archanioła wszystkich zwiastowań. Możesz powiedzieć: to on. Bo to zawsze zwycięska Moc Boga przynosi nowinę radości świętym i prorokom. Ona jest nieugięta i na niej największa moc szatana złamała się jak wysuszona łodyga. Jest rozumna i przy pomocy swej dobrej i jasnej inteligencji zniszczyła zasadzki inteligencji innej, złośliwej, wykonując pośpiesznie rozkazy Boże. 

On, Zwiastun, który już znał ziemskie drogi – zstępował bowiem, by mówić do Proroków – z okrzykiem radości zabrał Boski Ogień, iskrę niepokalaną, która była duszą Wiecznego Dziecka, i zamykając ją w kręgu płomieni anielskich, płomieni Jej miłości duchowej, zaniósł ją na ziemię do domu, do jednego łona. Od tej chwili świat posiadł Adorującą. A Bóg od tej chwili mógł patrzyć na jeden punkt na ziemi bez odczuwania obrzydzenia. I urodziło się małe Dziecię, Umiłowane przez Boga i Jego aniołów, Poświęcone Bogu, w sposób święty kochane przez rodziców. “Abel składał Bogu pierwociny ze swej trzody”. O! Zaprawdę, rodzice wiecznego Abla potrafili oddać Bogu pierwociny ich dobra, całe ich dobro, umierając z powodu tego, że dali to dobro Temu, który go im udzielił! 

Moja Matka była Dzieckiem Świątyni od trzeciego do piętnastego roku życia i przyśpieszyła przyjście Chrystusa mocą Swej miłości. Dziewica – nim została poczęta, dziewica w ciemności łona, dziewica od pierwszych ruchów, dziewica od pierwszych kroków, dziewica należąca do Boga, jedynie do Boga. I ogłosiła Swe prawo, wyższe od przepisu Prawa Izraela, otrzymując od małżonka, który Jej został dany od Boga, [zapewnienie,] że pozostanie nietknięta po zaślubinach. 

[por. Mt 1,19] Józef z Nazaretu był człowiekiem sprawiedliwym. Tylko jemu mogła zostać powierzona Lilia Boża i tylko on Ją otrzymał. Ten anioł, w duszy jak i w ciele, kochał, jak miłują aniołowie Boży. Głębia tej miłości mocnej, zawierającej całą czułość małżeńską bez przekraczania bariery niebiańskiego ognia, poza którą była Arka Pana, zostanie zrozumiana tylko przez niewielu na tej ziemi. To jest świadectwo o tym, czym może być sprawiedliwy, byle tylko tego chciał, świadectwo o tym, co potrafi. Nawet bowiem dusza zraniona grzechem pierworodnym posiada potężne siły wznoszenia się, przypominania sobie o swej godności dziecka Bożego i powracania do niej, działania w sposób boski, z miłości do Ojca. 

[por. Łk 1,26n] Maryja była jeszcze w Swoim domu, oczekując na zamieszkanie z małżonkiem, kiedy Gabriel, anioł boskich zwiastowań, powrócił na ziemię i poprosił Dziewicę, żeby była Matką. Już wcześniej obiecał Prekursora kapłanowi Zachariaszowi, który w to nie uwierzył. Dziewica zaś uwierzyła, że to może się stać z woli Boga, i – wzniosła w Swej niewiedzy – zapytała tylko: “Jakże się to stanie?” A Anioł Jej odpowiedział: “Jesteś pełna Łaski, Maryjo. Nie bój się więc, gdyż znalazłaś łaskę u Pana nawet w tym, co dotyczy Twego dziewictwa. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu dasz imię Jezus, bo to jest On – Zbawiciel obiecany Jakubowi i wszystkim Patriarchom, i Prorokom Izraela. Będzie wielki i będzie Prawdziwym Synem Najwyższego, gdyż to przez działanie Ducha Świętego zostanie poczęty. Ojciec da Mu tron Dawida, jak to przepowiedział, i będzie panował nad domem Jakuba aż do końca wieków, a Jego prawdziwe Królestwo nie będzie miało nigdy końca. Teraz Ojciec, Syn i Duch Święty czekają na Twoją zgodę, aby spełnić obietnicę. Już Poprzednik Chrystusa żyje w łonie Elżbiety, Twej kuzynki i, jeśli wyrazisz zgodę, Duch Święty zstąpi na Ciebie. Święty będzie Ten, który zrodzi się z Ciebie, i będzie nosił Swoje prawdziwe Imię – Syna Bożego.” 

A wtedy Maryja odpowiedziała: “Oto Ja, Służebnica Pańska. Niech Mi się stanie według słowa twego.” I Duch Boży zstąpił na Swoją Małżonkę. W pierwszym objęciu dał Jej Swe światło, które uwieńczyło doskonalenie cnót milczenia, pokory, roztropności i miłości, których była pełna. Stała się odtąd jedno z Mądrością, nieodłączna od Miłości, Posłuszna i Czysta. Zatraciła się w oceanie Posłuszeństwa, którym Ja jestem. I doznała radości bycia Matką, nie poznawszy niepokoju utraty dziewictwa. Była śniegiem, który cały stał się kwiatem. Taka oddała się Bogu…»

[por. Mt 1,19] «A małżonek?» – pyta oszołomiony Piotr. 

«Pieczęć Boża zamknęła wargi Maryi i Józef poznał cud dopiero wtedy, gdy – po powrocie z domu Swego krewnego, Zachariasza – Maryja ukazała się oczom małżonka jako Matka.»

«I co on zrobił?» [– pyta Piotr.]

«Cierpiał… i Maryja cierpiała…»

«Gdybym to był ja…» [– mówi Piotr.]

«Józef był święty, Szymonie, synu Jony. Bóg wie, gdzie umieszcza Swe dary… Józef cierpiał głęboko i postanowił Ją opuścić, biorąc na siebie opinię niesprawiedliwego. Anioł jednak zstąpił, żeby mu powiedzieć: “Nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej małżonki. Ten bowiem, który się w Niej kształtuje, jest Synem Bożym. To za sprawą Boga Ona jest Matką. Kiedy Syn się urodzi, nadasz Mu imię Jezus, gdyż to On jest Zbawicielem”.»

«Czy Józef był wykształcony?» – pyta Bartłomiej.

«Jak potomek Dawida.»

«Zatem musiał natychmiast mieć światło i przypomniał sobie o Proroku: “Oto Panna pocznie…”»

«Tak, miał je. I po doświadczeniu pojawiła się radość…»

«Gdybym to był ja – podejmuje Szymon Piotr – nic dobrego by się nie przydarzyło, bo już wcześniej bym… O! Panie, jak to dobrze, że to nie byłem ja! Złamałbym Ją jak łodygę, nie dając czasu na wypowiedzenie nawet słowa. A potem, gdybym nie był zabójcą, czułbym przed Nią lęk… odwieczną bojaźń całego Izraela wobec Miejsca Świętego…»

«Nawet Mojżesz bał się Boga, a jednak otrzymał pomoc i pozostał z Nim na górze… Józef poszedł więc zamieszkać w świętym domu Małżonki i troszczył się o potrzeby Dziewicy i Tego, który miał się narodzić. A kiedy dla wszystkich przyszedł czas edyktu, udał się z Maryją do ziemi ojców. Betlejem ich odrzuciło, bo serce ludzi zamknięte jest na miłość.

Teraz kolej na was» [– mówi Jezus do pasterzy.]

[por. Łk 2,3n] «Ja spotkałem pod wieczór młodą Niewiastę, uśmiechniętą, jadącą na osiołku. Towarzyszył jej jakiś mężczyzna. Poprosił mnie o mleko i o informacje. Powiedziałem mu to, co wiedziałem… Nadeszła noc… i wielkie światło… wyszliśmy… i Lewi zobaczył anioła blisko zagrody. Anioł powiedział: “Zbawiciel narodził się”. Była głęboka noc, a niebo roiło się od gwiazd. Ale ich światło traciło się w światłości Anioła i tysięcy, tysięcy aniołów… (Eliasz płacze jeszcze na to wspomnienie). Anioł powiedział: “Idźcie Go adorować. Jest w grocie, w żłobie, między dwoma zwierzętami… Znajdziecie małe Dziecię zawinięte w biedne pieluszki…” O! Jakże Anioł iskrzył się, mówiąc te słowa!… Ale… pamiętasz Lewi? Skrzydła wysyłały płomienie, gdy – po skłonieniu się na imię Zbawiciela – powiedział: “…Chrystus Pan”?»

[por. Łk 2,13n] «O! Czy sobie przypominam? I tysiące głosów! O! “Chwała Bogu na Wysokościach Niebios, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli!” Ta muzyka jest tu, ona jest tu i prowadzi mnie do Nieba, za każdym razem gdy ją słyszę» – Lewi podnosi w ekstazie oblicze, na którym lśni łza. 

[por. Łk 2,15n] «I poszliśmy – mówi Izaak – objuczeni jak zwierzęta pociągowe… radośni jak na zaślubiny, a potem… nic nie potrafiliśmy zrobić, gdy usłyszeliśmy Twój głosik, głos Matki… Wypchnęliśmy Lewiego, który był całkiem młody, aby spojrzał… Czuliśmy się jak trędowaci przed taką czystością… Lewi słuchał, śmiał się i płakał równocześnie. Mówił [dziecięcym głosem], jakby głosem baranka, tak że owieczka Eliasza zaczęła beczeć. A Józef przyszedł do otworu groty i kazał nam wejść… O! Jaki Ty byłeś mały i piękny! Pączek róży rozkwitły na sianie, które kłuło… I płakałeś… Potem uśmiechałeś się w cieple skóry z owieczki, którą Ci ofiarowaliśmy… i po wypiciu mleka, które udoiliśmy… Twój pierwszy posiłek… O!… a potem… potem Cię pocałowaliśmy… Pachniałeś migdałami i jaśminem… i nie potrafiliśmy Cię opuścić…»

«I rzeczywiście nigdy Mnie nie opuściliście.»

«To prawda – mówi Jonatan. – Twoje rysy pozostały w nas, Twój głos i Twój uśmiech… Wzrastałeś… byłeś coraz piękniejszy… Świat dobrych przychodził cieszyć się Tobą… a świat złych unikał Cię… Anna… Twoje pierwsze kroki… Trzej Mędrcy… gwiazda…»

«O! Co za noc, jakie światło! Świat wydawał się płonąć tysiącem świateł. W wieczór Twego przybycia światło było nieruchome i perłowe. Gwiazdy tańczyły, wtedy [Cię] adorowały. 

[por. Mt 2,1n] Ze wzniesienia widzieliśmy przechodzącą karawanę i obserwowaliśmy ją, chcąc zobaczyć, czy się zatrzyma… I nazajutrz całe Betlejem zobaczyło adorację Mędrców. A potem… O! Nie mówmy o okropnościach!… Nie mówmy o tym!…»

Eliasz blednie na to wspomnienie. 

«Tak, nie mówmy o tym. Niech zapanuje milczenie nad nienawiścią…»

«Największym cierpieniem było to, że już Cię z nami nie było i że nie mielimy wiadomości o Tobie. Zachariasz również nic nie wiedział. Nasza ostatnia nadzieja… Potem nic.»

«Dlaczego, Panie, nie pocieszyłeś Swoich sług?»

«Pytasz dlaczego, Filipie? Ponieważ tak było roztropnie. Widzisz, że nawet Zachariasz, którego formacja duchowa dopełniła się w tamtej godzinie, nie chciał uchylić zasłony. Zachariasz…»

«Ale powiedziałeś, że to on zajął się pasterzami. A zatem dlaczego nie powiedział najpierw im [o Tobie], a potem Tobie [o nich], że Cię szukają?»

[por. Łk 1,6 ] «Zachariasz był człowiekiem sprawiedliwym – w pełni człowiekiem. Stał się mniej człowiekiem a bardziej sprawiedliwym w ciągu dziewięciu miesięcy, kiedy był niemy, i udoskonalił się w miesiącach, które nastąpiły po narodzeniu Jana. A kiedy Bóg zadał kłam pysze człowieka, burząc ją, wtedy Zachariasz stał się duchem sprawiedliwym. Mówił bowiem: “Ja, kapłan Boży, mówię, że to w Betlejem musi żyć Zbawiciel”. Tymczasem Bóg mu pokazał, że osąd nawet jeśli pochodzi od kapłana, lecz nie jest oświecony przez Boga, jest mizernym osądem. Myśląc z przerażeniem: “Mogłem przyczynić się do zabicia Jezusa moimi słowami”, Zachariasz stał się człowiekiem sprawiedliwym, który teraz spoczywa, oczekując Raju. Sprawiedliwość nauczyła go roztropności i miłości: miłości wobec pasterzy, a ostrożności wobec świata, któremu Chrystus musiał być nie znany. Gdy po powrocie do ojczyzny skierowaliśmy się do Nazaretu – z tą samą ostrożnością, która od tamtej chwili kierowała Zachariaszem – ominęliśmy Hebron i Betlejem. Idąc wybrzeżem powróciliśmy do Galilei. 

Nawet w dniu Mojej pełnoletniości nie ujrzeliśmy Zachariasza. Dzień wcześniej wyjechał z synem na własną uroczystość. Bóg widział, Bóg doświadczał, Bóg troszczył się, Bóg doskonalił. 

[por. Łk 2,48n] Mieć Boga znaczy nie tylko radość, lecz także wysiłek. Mój ojciec musiał w trudzie miłować, a Moja Matka trudziła się troszcząc się o duszę i ciało. Okrywając tajemnicą Mesjasza – Dziecko unikano nawet tego, co było dozwolone. I niech to wyjaśni wielu ludziom, którzy nie rozumieją, podwójny powód niepokoju, kiedy zgubiłem się na trzy dni. [Pierwszy wynikał z] miłości matczynej i miłości ojcowskiej do Dziecka zgubionego. [Drugi –] z obawy opiekunów z powodu Mesjasza, który mógł zostać odkryty przed czasem. Przerazili się, że źle strzegli Zbawienia świata i wielkiego daru Boga. To był powód niezwykłego okrzyku: “Synu, dlaczegoś nam to uczynił? Twój ojciec i Ja z niepokojem szukaliśmy Ciebie!” Twój ojciec i twoja matka – zasłona zarzucona na blask Słowa Wcielonego. I odpowiedź: “Dlaczego Mnie szukaliście? Czyż nie wiedzieliście, że powinienem być w sprawach Mojego Ojca?” Sens odpowiedzi został przyjęty i zrozumiany przez Pełną Łaski, to znaczy: “Nie bójcie się. Jestem mały, jestem dzieckiem. Ale chociaż jako człowiek wzrastam fizycznie, w mądrości i w łasce w oczach ludzi, jednak jestem Doskonały jako Syn Ojca i dlatego potrafię postępować doskonale, służąc Ojcu, by rozbłysło Jego światło; służąc Bogu, by zachować dla Niego Zbawiciela. 

 

Ewangelia wg �w. �ukasza (2)

 
 

 

I tak działałem aż do zeszłego roku. Teraz nadszedł czas. Zasłona się podnosi i Syn Józefa ukazuje się w Swej naturze: Mesjasz Dobrej Nowiny, Zbawiciel, Odkupiciel, Król przyszłego wieku.»

«I nigdy więcej nie widziałeś Jana?»

«Dopiero nad Jordanem, Mój Janie, gdy chciałem Chrztu.»

«I nie wiedziałeś, że Zachariasz oddał przysługę tym [pasterzom]?»

«Powiedziałem ci: po rzezi niewiniątek sprawiedliwi stali się świętymi, [zwykli] ludzie stali się sprawiedliwymi. Jedynie demony pozostały tym, czym były. Zachariasz nauczył się uświęcać przez pokorę, miłość, roztropność, milczenie.»

«Chcę to wszystko zapamiętać, ale czy będę potrafił?» – martwi się Piotr. 

«Bądź spokojny, Szymonie [– mówi Mateusz. –] Jutro każę to powtórzyć pasterzom…. spokojnie… w ogrodzie. Raz, dwa, trzy razy, jeśli trzeba. Mam dobrą pamięć. Rozwinąłem ją przy mojej ladzie… i zachowam to w pamięci dla wszystkich. Kiedy będziesz chciał, powtórzę ci wszystko. Nie zapisywałem rozliczeń w Kafarnaum, a jednak…»

«O, tak! Ty się nie myliłeś nawet o pół drachmy!… Pamiętam doskonale!… Przebaczę ci jednak przeszłość – i to z całego serca – jeśli zapamiętasz to opowiadanie… i jeśli mi je będziesz często powtarzał. Chcę, żeby weszło w moje serce, jak w nich, jak w Jonasza… O! Umrzeć, wypowiadając Jego Imię!…»

Jezus patrzy na Piotra i uśmiecha się. Potem wstaje i całuje jego siwiejącą głowę. 

«Dlaczego dajesz mi, Nauczycielu, ten pocałunek?»

«Ponieważ prorokowałeś. Umrzesz wypowiadając Moje Imię. Ucałowałem Ducha, który mówił w tobie.»

Potem Jezus głosem mocnym intonuje psalm i wszyscy, stojąc, wtórują Mu: «Wstańcie! Błogosławcie Pana, Boga naszego! Błogosławiony jesteś, Panie, Boże nasz, po wieczne czasy. Niech ludzie błogosławią wspaniałe imię Twoje, wyższe ponad wszelkie błogosławieństwo i chwałę. Ty, Panie, jesteś jedyny. Ty uczyniłeś niebiosa, niebiosa niebios i całe ich wojsko; ziemię i wszystko, co na niej się znajduje; morza i wszystko, co w nich…» 

Jest to kantyk lewitów śpiewany w dniu Poświęcenia ludu, z drugiej Księgi Ezdrasza. Wszystko kończy się tym długim kantykiem. Nie wiem, czy należy do starożytnego rytu, czy też Jezus mówi go od Siebie.


10 kwietnia 1945. Znajdując się od trzech dni na wypoczynku, otwieram Biblię. Otwieram przypadkowo, aby przeczytać jakieś słowo pochodzące od Boga. Trafiam na Psalm 18 z pierwszej Księgi, wersety 25 do 31. I Pan mówi:

«Czyż to nie jest to, co możesz powiedzieć o sobie? Był czas, w którym nie zasługiwałaś na wynagrodzenie. Ja bowiem kochałem cię z Moją doskonałością, ale ty nie kochałaś Mnie z twoją doskonałością. Choć w głębi serca myślałaś też o Mnie, ale były w nim uczucia mocniejsze jeszcze niż te, które Mi dawałaś. Przypominasz sobie te czasy? Ja o nich pamiętam. Wyszłaś z pensjonatu cała nasycona Bogiem jak dziewica ze Świątyni przesycona zapachem rytualnego kadzidła. Ja już cię wybrałem. Kiedy cię wybrałem? Chcesz wiedzieć? Zaprawdę wtedy, gdy twoja dusza została stworzona, bo Odwieczna Myśl zna los każdego człowieka. Mała Maria – utrzymana przy życiu Moją wolą, mimo nieszczęśliwych okoliczności narodzenia i tych, które ci towarzyszyły w ciągu miesięcy, gdy byłaś małym aniołkiem karmionym mlekiem – ta mała była Moja,gdy wylała pierwsze łzy, widząc Mnie zdjętego z Krzyża. Szukałaś Mnie. Ja dałem ci Siebie z uśmiechem radości. Ten uśmiech odbił się dla ciebie w Niebiosach, mówiąc Ojcu i [Duchowi] Pocieszycielowi: “Pozwólcie dzieciom przyjść do Mnie”.

Jedynie wargi dzieci odejmują cierpienie Jego ranom; dzieci z powodu wieku lub z woli bycia takimi, którzy przez miłość i posłuszeństwo Nauczycielowi “stają się podobni do dzieci, by posiąść Królestwo Niebieskie”. Rozkosz Boga: Maryja – Dziewicza Matka, to doskonałe Dziecko, które raduje się w Królestwie Niebieskim. Dusze dorosłych, które stały się “dziecięce”, są rzadkością jak perły doskonale okrągłe i cudownie wielkie. Jedynie dzieci ze względu na wiek posiadają w pełni dusze, jakby jeszcze nie sprofanowane, sprawiające rozkosz Bogu i niosące ulgę Chrystusowi. I Syn pragnął cię od tej chwili. Każda niewinna łza zaskarbiała ci Jego pocałunek, każdy pocałunek – łaskę, każda łaska zaślubiała cię Bożej Miłości. To nie błąd, że patrząc wstecz można zaintonować Magnificat i Miserere. Magnificat mogłaś śpiewać aż do wyjścia z pensjonatu. Należałaś cała do Boga. Jeden ołtarz był w tobie i jedyna miłość. Lilię o kielichu zaledwie otwartym napełniała tylko rosa niebieska i promienie boskie. Potem przyszli ludzie. Z nimi – inne ołtarze i wiele innych miłości: uzurpatorzy Mego miejsca. I pozostali tak długo, jak długo Ja chciałem. 

Mogłem nie chcieć tego. Ktoś mógłby rzec: “To było doświadczenie niebezpieczne”. Nie. To było konieczne. Apostołowie zostali upokorzeni przez swe porzucenie Chrystusa. W tamtym momencie wszystkie gałęzie zepsutej natury ludzkiej wzięły w nich górę i na nowo ogarnęło ich, wstrząsnęło nimi wszystko to, co niepokoi człowieka. Zrozumieli wtedy, zmiana nie wynikała z ich zasług, lecz z faktu przebywania z Jezusem. Pycha – czynnik psujący człowieka – została w nich skruszona. To musi się dokonać we wszystkich wybranych do specjalnego losu, by nie utracili [łaski] wyboru, stając się niegodnymi Mojej miłości. Jeden po drugim upadli ci, którzy zagarnęli Moje miejsce w tobie. I twój Bóg sam stał się twoim Królem, któremu śpiewałaś Miserere twego słusznego żalu. Teraz, Moja córko, popatrz na przeszłość i teraźniejszość. Popatrz na czas twoich licznych miłości do człowieka, do nauki, do samej siebie. Popatrz na chwilę obecną, gdy na nowo istnieje dla ciebie tylko jedna miłość – do Mnie. I powiedz Mi, powiedz to duszą, słuchając tylko jej samej, bo tylko jej głos jest prawdziwy i cenny: czyż nie masz teraz wszystkiego, odkąd należysz do Mnie? Czy nie posiadasz wszystkiego? Wielu niemądrych powie: “Ona nie ma nic! Ani zdrowia, ani radości, ani dobrobytu”. Ale dusza, która widzi własnymi oczyma, mówi: “Posiadam wszystko, nawet w świętym nadmiarze”. Czy można jednak nazwać nadmiarem to, co jest ściśle konieczne, by wznieść się ku Bogu? Masz szczególną misję niesienia słowa. To dar, ale nie jest on konieczny, by stać się ulubieńcem; posiadasz [łaskę] odczuwania Boga, gdy tego pragniesz. Dlaczego? Dlatego że, jak mówi Psalm: „Pan mnie nagradza za moją sprawiedliwość, za czystość rąk przed Jego oczyma.”

Jestem w sposób nieskończony i boski szczodry wobec sprawiedliwych i czystych sercem. Dobry jestem dla słabych, doskonale dobry względem tych, którzy potrafią być mocni przez wzgląd na Moją miłość. A ponieważ jestem Miłością, muszę zadawać sobie gwałt, by nie okazywać słabości wobec mających braki. Udzielam im miłosierdzia Mego Syna. Moim dzieciom ofiarowuję wielość Moich darów. Zbawiam ich, oświecam, wyzwalam i coraz bardziej umacniam. Prowadzę je, trzymając za rękę, drogą nieskalaną. Pouczam Moim Słowem przesyconym ogniem Miłości Boskiej. Tak jest z tobą, Moja duszo, która we Mnie złożyłaś miłość i całą ufność. Nie bój się, kwiecie Boży. Nie ma ani jednego kwiatka – od mikroskopijnego z krain lodowcowych, aż po ogromne kwiaty z rejonu tropiku – który pozostawiłbym bez rosy, światła i ciepła koniecznego dla ich życia pełnego wdzięku. A to tylko łodygi! A jakże troszczy się Stwórca o kwiaty Swoich dusz! Nie bój się, kwiecie Boży, perlący się Krwią i łzami Syna i Dziewicy. Tak jesteś Mi droga, zdobna w te klejnoty i w twoją wierność! Śpiewaj na zawsze Magnificat. Ojciec, Syn i Pocieszyciel są z tobą.»

O! Panie, Panie! Mówisz tak i z pewnością to jest prawdą. Wszystko było konieczne. Ale czym było dla mnie Twoje porzucenie w ubiegłym roku! Widzisz to. Ty znasz poruszenia serca. Są rany, które bolą nawet po zabliźnieniu, gdy tylko się je choć lekko poruszy; rany, które sprawiają cierpienie przez reakcję nerwową, gdy tylko się ich dotknie lub gdy się dotknie jakiejś części ciała. Przecięte nerwy zadają cierpienie, nawet gdy rana się zabliźniła. Twoje opuszczenie – nawet teraz kiedy znowu wziąłeś mnie do Twego Serca – stanowi ranę, która ciągle sprawia mi ból, bo przecięła nerw jednoczący mnie z Tobą. Nie pytam, dlaczego to uczyniłeś, ale mówię Ci tylko: Ty wiesz, czym było dla mnie Twoje opuszczenie! Dziś drżałam pisząc datę 10 kwietnia, bo to już dziś rok, jak pozostawiłeś Twój nędzny kwiat bez rosy, światła i ciepła. Omal nie umarłam. Wszystko Ci oddałam i gdybym posiadała jeszcze coś, dałabym Ci to, ale nie zsyłaj na mnie nigdy więcej podobnego doświadczenia. Widzisz, że moja nędza nie może tego znieść. Śpiewam, tak. Śpiewam moje Magnificat! Mówię Ci też, że z pewnością nie zasłużyłam, abyś “uczynił mi wielkie rzeczy”. Ale mój śpiew jest na zawsze zmieszany ze łzami. Jak dziecko, które przeszło w opuszczeniu przez okres dzieciństwa i nie ma już pogodnego uśmiechu szczęśliwych dzieci, tak we mnie jest zawsze obecne Twoje porzucenie z ubiegłego roku. Jezus ma rację! Maryja ma rację! To czego nie można znieść w “naszych cierpieniach” to porzucenie przez Ciebie, Ojcze.

Zapala się, kiedy to piszę, małe światło, które płonie ciągle przed Jezusem: mała gwiazda błyszcząca wraz z moim sercem przed moim Jezusem Ukrzyżowanym. To już rok, jak było zgaszone… Moja cela, moje tabernakulum, mój raj nie miał już światła. I to sprawiało mi taki ból… Wszystko miałam z Twojej miłości, ale też tak wiele z Twej surowości. Ciemności, samotność i także to, co Twój Syn nazwał “piekłem”… Byłam jak ptak, który przypadkowo wymknął się swoim katom. Boję się… Ze wszystkich stron widzę sieci i klatki, i mękę… Panie, litości…
 
 
 
43. «POZOSTAWCIE PANU ZATROSZCZENIE SIĘ O OGŁOSZENIE WAS JEGO SŁUGAMI».

W dalszym ciągu tego samego dnia. A, 2712-2716

Maryja mówi: 

«Niech nikt nie tłumaczy w błędny sposób [przyczyny] Mojej bladości. Nie pochodziła ona od ludzkiego strachu, chociaż – po ludzku rzecz biorąc – mogłam oczekiwać ukamienowania. Jednak nie tego się bałam. Cierpiałam z powodu bólu Józefa. Nawet myśl, że może Mnie oskarżyć, nie przerażała Mnie sama w sobie. Dla Mnie przykre byłoby jedynie to, że on – obstając przy oskarżeniu – mógłby uchybić miłości. Z tego powodu cała krew uderzyła Mi do serca, kiedy ujrzałam Józefa. Mogła to być chwila, kiedy Sprawiedliwy znieważyłby Sprawiedliwość i uchybiłby miłości. Największy Mój ból wywoływało to, że mógłby uchybić [miłości] ktoś sprawiedliwy: ten, który nie uchybiał nigdy. 

Gdybym nie była, jak powiedziałam Józefowi, pokorna w najwyższym stopniu, nie zasłużyłabym na noszenie w Sobie Tego, który – aby wymazać pychę z rodzaju ludzkiego – uniżył Siebie. Bóg upokorzył się do tego stopnia, że stał się człowiekiem. Ukazałam ci scenę, o której nie mówi żadna z Ewangelii. Chcę bowiem ponownie zwrócić uwagę ludzi – zbytnio skierowaną gdzie indziej – ku warunkom podstawowym, [które trzeba spełnić,] aby podobać się Bogu i zapewnić sobie Jego stałe przychodzenie do swego serca. 

[Potrzeba] wiary. Józef bezgranicznie uwierzył słowom niebieskiego posłańca. (por. Mt 1,20-25)  Pragnął tylko wierzyć, gdyż było w nim przekonanie szczere, że Bóg jest dobry i że na niego – człowieka, który złożył nadzieję w Panu – nie dopuści On boleści przeżywania czyjejś zdrady, zawiedzenia się na kimś i wyszydzenia przez bliźniego. 

 

Ewangelia wg �w. Mateusza (1)

 
 

 

Pragnął Mi wierzyć, będąc bowiem człowiekiem uczciwym, nie mógł bez bólu myśleć, że inni tacy nie są. On żył Prawem, a Prawo mówi: “Miłuj bliźniego swego jak siebie samego”. Jeśli ludzie kochają bardzo jeden drugiego, uważają się wzajemnie za doskonałych, nawet kiedy tak nie jest. Po co bowiem osłabiać miłość do bliźniego myśląc, że jest niedoskonały?

[Potrzebna jest] miłość bezwarunkowa. Miłość, która potrafi przebaczać, która pragnie przebaczać. Przebaczać z góry, usprawiedliwiając we własnym sercu uchybienia bliźniego. Przebaczać natychmiast, przyznając wszelkie okoliczności łagodzące winnemu. 

[Potrzeba] pokory tak bezwzględnej, jak miłość. [Trzeba] umieć uznawać, że się uchybiło, choćby samą tylko myślą. Nie można mieć pychy, bardziej szkodliwej jeszcze niż grzech, który ją poprzedza. Pycha ta polega na tym, że nie chce się przyznać: “Zbłądziłem”. [A przecież] oprócz Boga wszyscy błądzą. Któż może powiedzieć: “Ja nigdy się nie mylę”? 

Istnieje jeszcze trudniejsza pokora. To taka, która potrafi przemilczeć cuda [dokonywane] w nas przez Boga, kiedy nie jest konieczne – dla oddania Mu czci – rozgłaszanie ich. [Pokora ta skłania do milczenia], aby nie poniżać bliźniego, który nie otrzymał od Boga takich szczególnych darów. Bóg – jeśli chce, o tak, jeśli chce – Sam ujawnia Siebie w Swoim słudze! Elżbieta natychmiast “zobaczyła” Mnie, jaka byłam; małżonek Mój zaś poznał Mój stan [dopiero] wtedy, kiedy nadeszła godzina zrozumienia tego przez niego.

Pozostawcie Panu troskę ogłoszenia was Jego sługami. On dąży do tego z miłosnym pośpiechem. Każde stworzenie, które Bóg wynosi do szczególnej misji, jest nową formą blasku dodaną do Jego nieskończonej chwały. Świadczy to również o tym, jaki miał być człowiek według zamiaru Bożego. [Został on pomyślany przez Niego] jako niższa doskonałość, która ma odbijać w sobie obraz swego Stwórcy. Pozostańcie w cieniu i milczcie, o wybrańcy Łaski. Dzięki temu będziecie umieli usłyszeć jedyne słowo “życia”. Przez to zasłużycie też na posiadanie – nad wami i w was – Słońca, które świeci wiecznie.

O, Światłości najbardziej Błogosławiona – która jesteś Bogiem, która jesteś radością Twoich sług – zajaśniej nad Twoimi sługami. Niech się nią rozradują w swej pokorze. Niech uwielbiają Ciebie, Ciebie samego. Ty bowiem rozpraszasz pysznych, a podnosisz ku wspaniałościom Twego Królestwa pokornych, którzy Cię miłują.»
 
 

57. UWAGI NA TEMAT WIARY MAGÓW

(por. Mt 2,1-12)

Napisane tego samego dnia. A, 2109-2124

Mówi Jezus: 

«A teraz? Co mam wam teraz powiedzieć, o dusze, które czujecie, że umiera wiara?

Ci Mędrcy ze Wschodu nie posiadali niczego, co mogłoby ich umocnić w prawdzie. Niczego nadprzyrodzonego… Tylko obliczenia astronomiczne oraz swoje przemyślenia, które stały się doskonałe dzięki nieskazitelności ich życia. 

A jednak wierzyli. Wierzyli wszystkiemu: wierzyli nauce, wierzyli sumieniu, wierzyli dobroci Bożej. Dzięki wiedzy zawierzyli też znakowi gwiazdy – tej nowej, która mogła być tylko “tą” oczekiwaną od wieków przez ludzkość: Mesjaszem. Poprzez sumienie [mogli usłyszeć i] uwierzyć [wewnętrznemu] głosowi, który – jako niebiański “głos” – pouczał ich: “To jest gwiazda zwiastująca przyjście Mesjasza.” Wierząc dobroci ufali, że Bóg ich nie zdradzi. Ponieważ ich intencja była prawa, [dlatego sądzili, że Bóg] na różne sposoby będzie im pomagał dotrzeć do celu.

I udało im się. Tylko oni, spośród bardzo wielu badających znaki, zrozumieli ten znak. Jedynie oni bowiem mieli w duszy dręczące pragnienie poznania słów Bożych i szlachetny zamiar natychmiastowego oddania samemu Bogu czci i chwały. 

Nie szukają własnej korzyści. Wprost przeciwnie. Idą na spotkanie, [narażając się] na zmęczenie i wydatki. Nie proszą w zamian za to o nic, co ludzkie. Proszą tylko, żeby Bóg pamiętał o nich i zapewnił im wieczne zbawienie. Ponieważ nie szukali żadnej przyszłej ludzkiej zapłaty, dlatego – udając się w podróż – nie mieli żadnych ludzkich oczekiwań. Wy poddalibyście się tysiącom obaw: “Jak odbędę podobną podróż, w [obcym] kraju i pośród ludzi mówiących innym językiem? Czy mi uwierzą? A może wtrącą mnie do więzienia jako szpiega? Jakiej pomocy mi udzielą w przejściu przez pustynie, rzeki i góry? A upał? A wiatry na płaskowyżach? A stałe gorączki pojawiające się w strefach bagiennych? A wezbrane deszczem rzeki? A odmienne pożywienie? A obcy język? A… a… a…” Tak wy rozumujecie. Oni tak nie myśleli. Powiedzieli ze szczerą i świętą śmiałością: “Ty, o Boże, czytasz w naszych sercach i widzisz, do jakiego celu dążymy. Oddajemy się ufnie w Twe ręce. Daj nam nadludzką radość adorowania Twojej Drugiej Osoby, która stała się Ciałem dla zbawienia świata”. 

Tylko tyle. I wyruszają w drogę z odległych Indii, z mongolskich pasm górskich, nad którymi szybują tylko orły i sępy, a Bóg przemawia przez szum wichrów i [szmer] potoków, wypisując tajemnicze słowa na bezkresnych stronicach [pokrytych] śniegiem. [Jeden wyrusza] z ziem, z których wytryska Nil i płynie żyłą zielonego lazuru do błękitnego serca Morza Śródziemnego. I ani góry, ani lasy, ani piaski wyschniętych oceanów i bardziej niebezpieczne od nich wody mórz nie powstrzymują ich marszu. Gwiazda jaśnieje nad nimi nocami, nie pozwalając im zasnąć. Gdy bowiem szuka się Boga, wtedy zwierzęce nawyki [ciała] muszą ustąpić przed niecierpliwością [serca] i nadludzkimi potrzebami.

Gwiazda prowadzi ich z północy, ze wschodu i z południa i – dzięki cudowi Bożemu – idzie [przed] wszystkimi trzema do jednego punktu. W nim, po przebyciu tak wielu mil, gromadzi ich dzięki drugiemu cudowi. Dzięki nowemu [cudowi] udziela im, wyprzedzając mądrość Pięćdziesiątnicy, daru wzajemnego rozumienia się, tak jak jest w Raju, gdzie mówi się jednym językiem – Bożym. 

Tylko w jednej chwili ogarnia ich przerażenie: kiedy gwiazda znika. A wtedy oni, pokorni – bo są naprawdę wielcy – nie myślą, że mogło tak się stać z powodu zła kogoś innego, że to zepsuci ludzie z Jerozolimy nie zasługują na ujrzenie gwiazdy Bożej. Myśleli, że to oni sami przestali zasługiwać na Boga. Badali siebie z przerażeniem, już gotowi do [okazania] żalu i do proszenia o przebaczenie.

Umacnia ich jednak własne sumienie. Dusze przyzwyczajone do rozważania mają sumienie nadzwyczaj wrażliwe, wyostrzone przez stałe trzymanie się na baczności, przez wnikliwy wgląd w siebie. I to właśnie uczyniło wnętrze mędrców zwierciadłem odbijającym najmniejsze cienie codziennych wydarzeń. Uczynili sumienie swoim nauczycielem, głosem, który ostrzega i krzyczy na najmniejszy… nie powiem: błąd, lecz na to co ma pozór błędu, na to, co tylko ludzkie, na zadowolenie swego “ja”. Dlatego, kiedy stają naprzeciw tego nauczyciela – tego zwierciadła surowego i czystego – wiedzą, że ono nie będzie kłamać. Teraz sumienie ich uspokaja, więc odzyskują siły. 

“O, miła to rzecz odczuwać, że nic w nas nie jest przeciwne Bogu! Mieć przekonanie, że On patrzy z upodobaniem na duszę wiernego dziecka i mu błogosławi. Dzięki temu odczuciu zwiększa się wiara i zaufanie, nadzieja i siły, i cierpliwość. Teraz jest [czas] burzy, ale minie, gdyż Bóg mnie kocha. On wie, że i ja Go kocham. Bóg nie przestanie mi nadal pomagać.” Tak mówią ci, którzy odczuwają pokój pochodzący z prawego sumienia, będącego królem każdego ich czynu.

Powiedziałem, że byli “pokorni, gdyż byli naprawdę wielcy”. A co dzieje się w waszym życiu? Nigdy nie jest pokorny ten, kto czyni się potężnym przez swój despotyzm i przez wasze głupie bałwochwalstwo, z którym się spotyka nie dlatego, że jest wielki, ale z powodu swego despotyzmu.

Istnieją nieszczęśnicy, którzy – będąc jedynie zarządcami u jakiegoś władcy, odźwiernymi w jakimś urzędzie, urzędnikami, krótko mówiąc: sługami tego, który ich nimi uczynił – przyjmują pozy półbogów. Jakąż budzą litość! 

Trzej Mędrcy byli naprawdę wielcy. Po pierwsze, z powodu cnót nadprzyrodzonych; po drugie, z powodu wiedzy; po trzecie wreszcie, z powodu bogactwa. A jednak czuli się niczym: prochem na prochu ziemi w porównaniu z Bogiem Najwyższym, który Swoim uśmiechem stwarza światy i rozrzuca je jak ziarenka pszenicy, aby [widokiem] gwiezdnych naszyjników nasycić oczy aniołów.

Czują się niczym w porównaniu z Najwyższym Bogiem, który stworzył planetę, na której żyją, czyniąc ją tak urozmaiconą. On jest Rzeźbiarzem Nieskończonym bezkresnego dzieła. Tu naciśnięciem kciuka umieścił wieniec łagodnych pagórków, tam – kościec szczytów i iglic, podobnych do kręgosłupa tego olbrzymiego ciała, którym jest ziemia. Żyłami [tego ciała] są rzeki, miednicami – jeziora, sercem – oceany, sukniami – lasy, welonami – chmury, ozdobami – lodowce z kryształu, klejnoty turkusów i szmaragdów, opale i beryle wszystkich wód, które śpiewają, tworząc z borami i wichrami wielki chór na chwałę swego Pana. 

Mędrcy czuli, że ich wiedza jest nicością wobec Najwyższego Boga, od którego pochodzi ich mądrość. Wiedzieli, że Bóg dał im oczy potężniejsze od dwóch źrenic, dzięki którym dostrzegają różne rzeczy. [Dał im bowiem] oczy duszy, potrafiące w rzeczach czytać słowa, które nie są zapisane ręką ludzką, lecz zostały wyryte Bożą myślą.

Czuli, że ich bogactwo to naprawdę nicość, odrobinka wobec bogactw Posiadacza wszechświata. On bowiem rozmieszcza kruszce i szlachetne kamienie na gwiazdach i planetach. [On daje też] nadprzyrodzone bogactwa, [wkładając] niewyczerpaną ich obfitość w serca tych, którzy Go miłują. 

Przybywszy przed ubogi dom w najnędzniejszej mieścinie Judei, nie potrząsnęli głowami, mówiąc: “Niemożliwe”, lecz zgięli plecy i kolana, a zwłaszcza serca, i oddali cześć.

Tam, za tymi biednymi murami [betlejemskiego domku], jest Bóg. Tego Boga zawsze wzywali, ale nigdy nie ośmielili się spodziewać, że będą Go mogli, choćby niewyraźnie, ujrzeć. Wzywali Go dla dobra całej ludzkości i dla “własnego” dobra wiecznego. O, jedynie tego sobie życzyli: móc Go widzieć, poznawać, posiadać w życiu, które nie zna już świtów ani zachodów!

On jest tam, za biedną ścianą [tego domu]. Kto wie, może Jego dziecięce serce, które jest przecież zawsze sercem Boga, słyszy teraz te trzy serca, które pochylone w prochu drogi brzmią jak dzwony: “Święty, Święty, Święty! Błogosławiony Pan, Bóg nasz! Chwała Mu w Najwyższych Niebiosach i pokój Jego sługom! Chwała, chwała, chwała i błogosławieństwo!” Myślą tak z miłosnym niepokojem i przez całą noc i następny poranek najżarliwszą modlitwą przygotowują ducha na spotkanie z Bogiem-Dzieckiem. Do ołtarza – którym jest dziewicze łono noszące Boską Hostię – nie udają się tak, jak wy [to czynicie]: z duszą pełną ludzkich usilnych próśb. 

Zapominają o śnie i pokarmie. Jeśli ubierają najpiękniejsze szaty, to nie dla ludzkiego przechwalania się, lecz po to, aby oddać cześć Królowi królów. Na dwory królewskie władcy i dostojnicy wchodzą w najpiękniejszych strojach. A do tego Króla nie mieliby wejść w odświętnych szatach? Jakie święto może być dla nich większe od tego? O, w swoich odległych ziemiach wiele razy musieli przyozdabiać się dla ludzi podobnych sobie, aby ich uczcić i przyjąć okazale. Słusznie więc trzeba u stóp Najwyższego Króla uniżyć purpury i klejnoty, jedwabie i cenne pióropusze. Pod Jego stopy, pod te słodkie stopy trzeba położyć ziemskie tkaniny, klejnoty ziemi, pióropusze ziemi, metale ziemi. Są przecież Jego dziełami. Niechże więc i te ziemskie rzeczy uczczą swego Stwórcę. [Sami Mędrcy] byliby szczęśliwi, gdyby Dzieciątko nakazało im położyć się na ziemi, żeby uczynić sobie z nich dywan dla Swoich dziecięcych kroczków. [Napełniliby się radością], gdyby kroczył po nich Ten, który porzucił gwiazdy dla nich, będących prochem, prochem, tylko prochem. 

Są pokorni i szlachetni, i posłuszni “głosom” z Wysoka. One to nakazywały zanieść dary nowo narodzonemu Królowi. I przynoszą dary. Nie mówią: “On jest bogaty i nie potrzebuje ich. Jest Bogiem i nie zazna śmierci”. Są posłuszni. I są jednymi z pierwszych, którzy wspierają Zbawiciela w ubóstwie. Jakże pożyteczne stanie się złoto dla Tego, który jutro będzie uchodźcą! Jakże wiele znaczy mirra dla Tego, który wkrótce zostanie zabity! Jakże szlachetne jest to kadzidło dla Tego, który będzie musiał odczuwać smród ludzkiej rozwiązłości, kłębiący się wokół Jego nieskończonej czystości!

Pokorni, hojni, posłuszni są pełni szacunku dla siebie nawzajem. Cnoty wciąż rodzą następne cnoty. Z cnót zwróconych ku Bogu [rodzą się] cnoty skierowane ku bliźniemu. Z szacunku rodzi się miłość.

Najstarszy z Mędrców ma mówić w imieniu wszystkich i jako pierwszy ma otrzymać pocałunek Zbawiciela, potrzymać Jego rączkę. Pozostali będą mogli jeszcze Go zobaczyć. Ale on – nie. Jest starcem, zbliża się więc dzień jego powrotu do Boga. Zobaczy Chrystusa po Jego straszliwej śmierci i pójdzie w orszaku zbawionych za Nim, powracającym do Nieba. Ale na tej ziemi już Go nie zobaczy. Jako wsparcie na [ostatnią] drogę pozostanie mu ciepło małej rączki, która się powierza jego pomarszczonej już [dłoni]. 

Inni wcale mu nie zazdroszczą. Nawet rośnie ich szacunek dla starego Mędrca. [Myślą, że] z pewnością zasłużył sobie [na to] bardziej niż oni, że zasługiwał na to od dłuższego czasu. Bóg-Dziecię to wie. Słowo Ojca jeszcze nic nie mówi, ale Jego gest jest Słowem. I niech będzie błogosławione Jego niewinne słowo [wyrażone gestem], wskazującym tego [starszego Mędrca] jako umiłowanego. 

Ale, o dzieci, są jeszcze dwa inne pouczenia [wynikające] z tej wizji. To postawa Józefa, który umie pozostawać na “swoim” miejscu. Obecny jest jako stróż oraz jako opiekun Czystości i Świętości. Nie przywłaszcza sobie jednak [przysługujących im] praw. To Maryja ze Swoim Jezusem przyjmuje hołd i słowa. Józef cieszy się z tego ze względu na Nią i nie martwi się, że sam stoi na uboczu. Józef jest sprawiedliwym człowiekiem, jest Sprawiedliwym. I zawsze kieruje się tym, co słuszne. Także w tej chwili. Opary [pychy] w tej uroczystej [chwili] nie uderzają mu do głowy. Pozostaje pokorny i sprawiedliwy. 

Jest szczęśliwy z [otrzymania] darów. Nie myśli jednak o sobie. Cieszy się, że dzięki nim będzie mógł uczynić bardziej wygodnym życie Małżonki i słodkiego Dziecka. Nie ma zazdrości w Józefie. Jest rzemieślnikiem, który nadal będzie pracować, ale niech “Oni” – jego dwie miłości – mają wygodę i wsparcie. Ani on, ani Mędrcy nie wiedzą jeszcze, że te dary będą użyteczne w czasie ucieczki i w życiu na wygnaniu. Zasoby te rozproszą się jednak jak obłoki gnane wichrami. Po powrocie do ojczyzny i po utracie wszystkiego, klientów i wyposażenia, zachowają się tylko ściany domu, strzeżonego przez Boga, gdyż tam On stał się Ciałem, zjednoczony z Dziewicą. 

Józef, stróż Boga i Matki Boga – Oblubienicy Najwyższego, jest pokorny do tego stopnia, że podtrzymuje strzemię tym sługom Bożym. Jest biednym cieślą, gdyż ludzka brutalność pozbawiła dziedziców Dawida ich królewskich dóbr. Zawsze jednak jest potomkiem królewskim i ma rysy królewskie. Także o nim powiedziano: “Był pokorny, gdyż był naprawdę wielki.”

I jeszcze ostatnie słodkie pouczenie. Maryja bierze rękę Jezusa, która nie potrafi jeszcze błogosławić, i wodzi nią w świętym geście. To cały czas Maryja chwyta rękę Jezusa i nią kieruje. Także obecnie. Teraz Jezus potrafi błogosławić. Wiele razy jednak Jego zraniona ręka opada zmęczona i zniechęcona, bo wie, że błogosławieństwo jest bezowocne. Wy niszczycie Moje błogosławieństwo. Opada Moja wzgardzona ręka, bo Mnie przeklinacie. Wtedy Maryja odejmuje pogardę tej ręce, całując ją. O, pocałunek Mojej Matki! Któż mógłby się oprzeć temu pocałunkowi? A następnie Swoimi delikatnymi, ale bardzo nalegającymi palcami ujmuje z miłością przegub Mojej dłoni i przymusza Mnie do błogosławienia. Nie mogę odepchnąć Mojej Matki. Trzeba więc uciekać się do Niej, aby stała się waszą Orędowniczką. 

Ona jest Moją Królową, a nie tylko waszą. Jej miłość do was ma dla was taką pobłażliwość, jakiej nie zna nawet Moja [miłość]. Maryja – nawet bez słów, ale Swoim płaczem i wspomnieniem Mojego Krzyża, którego znak każe Mi kreślić w powietrzu – staje w waszej obronie i upomina Mnie: “Bądź Zbawicielem. Zbawiaj”.

Oto, dzieci, “Ewangelia wiary” w wizji pokłonu Mędrców. Rozważajcie i naśladujcie. Dla waszego dobra.»

Piątek, 3 marca 1944. Mówi Jezus: 

«Napisz jeszcze tylko to. Kilka dni temu powiedziałaś, że umierasz z gorącego pragnienia ujrzenia Miejsc Świętych. Tymczasem widzisz je takie, jakie były, kiedy Ja uświęcałem je Moją obecnością. Teraz – po dwudziestu wiekach znieważania spowodowanego nienawiścią lub [źle pojmowaną] miłością – nie są już takie, jakie były. Pomyśl więc, że ty je widzisz, a ten, kto udaje się do Ziemi Świętej, nie widzi ich. I nie martw się tym. 

Druga sprawa. Skarżysz się, że nawet książki, które mówią o Mnie, nie wydają ci się już ciekawe, chociaż wcześniej tak bardzo je lubiłaś. To jest spowodowane twoją obecną sytuacją. Jakże mogą ci się wydawać doskonałe dzieła ludzkie, skoro dzięki Mojemu dziełu znasz prawdę o wydarzeniach [z Mojego życia]? Coś takiego dzieje się z przekładami, nawet dobrymi: zawsze kaleczą trafność oryginalnego zwrotu. Ludzkie opisy miejsc, wydarzeń lub uczuć są [tylko] “tłumaczeniami”. Z tego powodu są one zawsze niepełne, niedokładne. A nawet jeśli wiernie przedstawiają słowa i wydarzenia, nie ukazują w pełni przeżyć. Dzieje się tak szczególnie teraz, kiedy racjonalizm wszystko bardzo wyjałowił. Dlatego też dla kogoś, kogo Ja unoszę, żeby widział i poznawał, każdy inny opis [dokonany bez podobnego Mojego uniesienia] będzie chłodny, pozostawi niedosyt i niezadowolenie.

Po trzecie: jest piątek. Pragnę więc, abyś ponownie przeżywała Moje cierpienie. Chcę tego dzisiaj, byś je przeżyła ponownie w myślach i w swoim ciele. To tyle. Znoś cierpienia w pokoju i z miłością. Błogosławię cię.»